Strona Główna
Jachty Morskie Sprzedam Używane
jachty Mazury Mak
Jachty żaglowe Producent
Jachty Import
jachty Kusznierewicz
jachty morskie
jachty Praca
Jachty Produkcja
jajka drapane
Jagd teerier
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl

  • Widzisz wypowiedzi wyszukane dla zapytania: jachty z drewna





    Temat: Wyprawa do Szwecji po jacht

    Blocket mam "obczajony". Kupili mojego ulubieńca ze Sztokholmu (ale i tak za daleko do sprowadzania). Ten jest niezły bo blisko. Jak będę miał pieniądze to kupię Pytanie czy nadal będzie "hostpris" na wiosnę
    Przy okazji jak myślisz, to ogłoszenie nie ma "ukrytych wad"? To realna cena? Nie ma silnika i być może w ogóle instalacji elektrycznej w środku (mam nadzieje że nie palnąłem bzdury, nie znam się na tym) bo nie ma akumulatorów ani żadnego wyposażenia elektronicznego. Może dlatego.


    hej, dawno mnie tu nie bylo
    Jako, ze obejzalem kilka jachtów w Szwecji (przed zakupem) - to moge cos na ten temat powiedziec.
    Na "prawdziwe okazje" nie ma co liczyc - ogladalem kilkanascie Viggenow, kilka Veg, kilka Beckerow. Szwedzi to tacy sami ludzie jak Polacy - targują się, ukrywają stan faktyczny - tzn nie mówią całej prawdy - zachwalają zalety pomijają wady. Jak chcesz kupić tanio - to pamiętaj, że większość będzie do poprawek i sporo rzeczy będziesz musiał dokupić. W Szwecji prawdziwe okazje zdazaja sie na łódki stare drewniane, które stoją gdzieś na ogródkach nieuzywane od lat...

    Druga sprawa transport...
    nie czytałem wszystkich postów - ale jak ktoś mysli, ze przywiezie Vege albo Viggena na przyczepce samochodowej to sie myli...(Viggen na Tira rowniez nie wejdzie), nie zapomnijcie o saniach - to wazna sprawa a i wydatek jak sie nie dostanie. a jak sie dostanie to tez je jakos trzeba przewiezc

    Najlepsze (najtansze, najciekawsze) wyjscie plynac, inne rozwiazanie - skorzystac z uslug firm, ktore woza np kadluby do Skandynawii i wracaja na pusto.
    Ogolnie temat mam "przerobiony" i sluze rada (priv do dyspozycji
    pzdr
    Roy





    Temat: Klasy modelarskie
    Marcin, no niezbyt dokładnie o to. Wspomina się na tej stronce o tych samych klasach modeli latających RC (F3A) co zaprezentował przedmówca.
    Widzę, że temat jest w zasadzie prosty, a z drugiej strony nie łatwy do rozwiązania. Chodzi o to, że na rozmaitych zawodach modele startują według przydzielonych klas. Niektóre pamiętam. I tak F2B to modele akrobacyjne latające na uwięzi, F1A to modele szybowców wolnolatających, F1/2A to modele wolnolatające szybowców typ "Jaskółka", cała seria klasy S to rakiety i rakietoplany, z tym, że posiadają jeszcze numery S1, S2, S3 itd. i numer zależy od rodzaju modelu. Chodzi o to jaki to ma być model, żeby miał przydzieloną klasę. Czy to rakieta z taśmą, czy spadochronem, czy czasowa, czy wysokościowa, czy rakietoplan, czy rakietoplan RC itd. Następna klasa mi znana C1 to modele żaglowców wystawowych, wykonanych całkowicie od podstaw. Seria modeli wystawowych wykonanych z zestawów też ma swoją nazwę. Nawet jest podział modeli jeżeli są malowane i wykonane wyłacznie w naturalnym kolorze drewna. Modele wystawowe prezentujące przekroje kadłuba tez maja przydzielona klasę. Klasy modeli jachtów pływających mają podobne nazwy co uwięziówki bodajże też F2B , może się mylę - proszę o sprostowanie. Modele pływające ślizgów to FSR, przy czym też jest podział w zależności chyba od napędu. Ale nie wiem nic na ten temat, gdyż ten gatunek modelarstwa jest dla mnie egzotyką
    Moim celem jest to, że mnóstwo ludzi buduje modele, czy to z papieru, czy z plastiku, czy z drewna i nie mają pojęcia, że mogą z nimi startować w zawodach lub wystawach. A zazwyczaj kalendarz imprez modelarskich podaje termin zawodów modeli klasy XXX. Wydaje mi się, że ta wiedza powinna być elementarzem każdego modelarza, a jednak tak nie jest. Pozdrawiam i proszę o dopisywanie pozostałych klas modelarskich nie wymienionych. Mam nadzieję, że wspólnie wypiszemy wszystkie zawodnicze klasy modelarskie.





    Temat: BEZ 2 - właściciel potrzebuje pomocy!

    Latem skradziono mi maszt i bom od mojej starej (ale nadal kochanej) łódki.
    Konkretnie chodzi o BEZ-2.Ze względu na koszty postnowiłem sam zbudować to co mi ukradli (złomiarze!), zakupiłem profil ale niestety bez planów nie dam rady.
    Czy ktoś wie gdzie zdobyć plany BEZ-2, może samego masztu.


    W serii książek p. J. Saleckiego "Polskie Jachty" rysunek BEZ-2 powinien się znaleźć. Można też pytać na przystaniach; może ktoś ma BEZ-a 2. Jego maszt jest prosty jak budowa cepa (brak salingów, tylko sztag i para want) więc taki uproszczony rysunek powinien wystarczyć. Zresztą i bez niego zmierzyłbym najpierw długośc przedniego liku grota, doliczył od dołu tyle masztu aby bom nie zahaczał o głowę, na górze - jakieś 20cm na odstęp od główki grota do okucia topowego, podobnie zmierzyłbym długość przedniego liku foka, i tak dopasował punkt mocowania want i sztagu aby fok mniej więcej krył grota (i nie zasłaniał sternikowi widoczności).
    Przy okazji sprawdziłbym podwięzi wantowe. To co widziałem na Bezie 2 w Mikołajkach, to byl mosiądz pokryty chromem (aby udawał kwasówkę) Oczywiście, nastąpiło kruche pęknięcie co spowodowało zniszczenie całego masztu.
    Sam zresztą znalazłem się w podobnej sytuacji co Ty parę lat temu. Nabyłem starego, "Zabujczego" Oriona z masztem nie tylko w stanie wołającym o pomstę do nieba (pięta wykonana częściowo z... drewna (!) ) ale i za krótkim o dobre pół metra (może po to aby zanadto nie wystawał poza kadłub podczas transportu na przyczepie, a do pływania i tak właściwie niepotrzebnym, gdyż stopień zużycia krętlika wskazywał na to że przez blisko 30 lat jacht pływał dotąd głównie na silniku). Zakupiłem nowy profil, i na własną rękę rozmieściłem okucia, częściowo posiłkując się rysunkiem jakiejś Sasanki czy Tanga z "Żagli". Twój maszt będzie nieporównanie prostszy.

    Pozdrawiam
    Tomek Janiszewski



    Temat: lost in the mist of reminiscences
    wilczysko:


    Powiedz mi, jaką funkcję pełni tytuł w obcym języku?


    Chętnie bym uogólnił pytanie: jaką funkcję pełni często się tu
    zdarzające (głównie haikom) tłumaczenie na angielski?  Jeszcze żeby na
    japoński, ale tak...?  Napełnijcie mi, dobrzy ludzie, szklaneczkę w

    pragnę.  Wyjaśnienia.

    Za usługę płacę jak umiem: żarcikowym wierszykiem sporządzonym w
    Bałtijsku nie całkiem po polsku.  To jest port graniczny, trzeba tam
    zawinąć do odprawy.  A potem jak się zerwie wichura, to się kibluje,
    aż się wydmucha.  Oprócz pilnowania, żeby fale czynione przez
    przepływajace ścigacze nie rozwaliły jachtu o nabrzeże, nie ma tam nic
    do roboty.  Idealne miejsce do pisania wierszyków.

    Ale ja nie tłumaczę wiersza na taki sam wiersz różniący się tylko
    językiem, tylko wmontowuję obcy język w wiersz -- to jest działanie
    innego rodzaju.  W dodatku to nie jest angielski.  Czyż można sobie
    wyobrazić język mniej nadający się do wyrażania poezji niż angielski?

    Chodzę na codzień w gronostajach złotych,
    jeżdżę leksusem i szampany żłopię.
    Lecz gdy nostalgii dosięga mnie dotyk
    i tępym bólem uderza jak młotem,
    to chciałbym wymknąć się mojej Europie.

    Tęskne melodie po łbie mi się snują
    i smętek za mną podąża krok w krok,
    serce powtarza malitwu żiwuju
    i znowu manit tumannyj wastok.

    Kraj wielki, nędzny, utaplany w brudzie,
    niespiesznie w tajdze ciekną szare dni.
    A kiedy w biedzie pomogą ci ludzie,
    nie dziękuj, bratiec, lisz' ruku pażmi.

    Igołka chandry w duszę mi się wbiła
    i moją łajbę na wschód ciągle gna.
    Kraj wielkiej armii i taski unyłoj,
    chatek drewnianych, piesien u kostra.

    Wiatr się odkręcił -- widać pora wracać
    znów do Europy.  Zegar szybciej tyka
    i już mnie szuka moja ważna praca.
    Znów się wprowadzam do mego pałacu
    i znów wykwintne frykasy połykam.

     - Stefan





    Temat: Nóż żeglarza / nóż na jachcie
    W zwiazku z tym chcialem was zapytac, czy:
    1. zabieracie ze soba na jacht wlasny noz (cele kambuzowe) (jaki)

    oprócz standardowych noży obiadowych mam nóz do chleba(taki z ząbkami), 2 duże noże do mięsa, nóz do obierania ziemniaków, warzyw itp

    2. zabieracie ze soba w rejs inny noz (wszystko poza kambuzem) (jaki)

    Mam nóz żeglarski ze stali nierdzewnej typu styzoryk ( 1 ostrze, 1 marszpikel,1 szeklownik)

    3. macie zawsze noz pod reka w czasie rejsu (na wachcie i poza wachta - w kieszeni czy gdzies) - jaki

    nie

    4. przydal sie wam kiedykolwiek noz w czasie rejsu poza kambuzem?

    w sensie awaryjnie, cięcie szotów itp - nie, w sensie róznych robótek w trakcie rejsu - tak

    5. byla sytuacja, kiedy dobry ostry noz mogl sie przydac, a nie mieliscie pod reka? (opiszcie pls)

    nie

    6. jakie wg was funkcje musi spelniac noz na rejsie i czy w ogole przywiazujecie temu jakakolwiek wieksza uwage?

    normalne funkcje noża. Na ogół do cięcia:)

    7. jakie zadania wykonuje noz na jachcie w waszych warunkach?

    j.w.

    8. jezeli macie zawsze noz pod reka, to czy rosnie przez to wasze poczucie bezpieczenstwa na wodzie? To znaczy czy, przykladowo, czujecie dyskomfort, kiedy byscie wyszli na wachte bez noza albo w ogole zapomnielibyscie noza z domu zabrac?

    noże mam na jachcie. Nie nosze ich ze sobą. Gdybym nie miał wcale nozy oczywiscie czułbym dyskomfort. Na wachcie bez noża czuje sie normalnie. Po co mi nóz w kieszeni?

    Mam jeszcze w skrzynce narzedziowej dwa noże do tapet, brzeszczoty, piłe do drewna.
    Na pólce pod zejściówką pęta się nóz do oprawiania ryb( zupełnie nie wiem po co skoro nie jadam ryb:), a w apteczce mam kilka skalpeli. także ilośc narzedzi tnących jest imponująca:)



    Temat: EDAG LUV - luksusowa ciężarówka
    Niemiecka firma EDAG Engineering&Design AG, specjalizująca się ostatnio głównie w projektowaniu samochodów, na najbliższym salonie w Genewie zaprezentuje kolejny pojazd koncepcyjny nazwany LUV.

    LUV, którego firma EDAG zaprezentuje 7 marca w Genewie mierzy niemal sześć metrów długości, dwa metry szerokości i 180 cm wysokości. Prace nad tym autem trwały zaledwie trzy miesiące. Rozwinięcie nazwy modelu to Luxury Utility Vehicle. Auta takie jak LUV mają stworzyć nowy segment na rynku motoryzacyjnym aut łączących luksus z walorami użytkowymi. Dzięki nadwoziu w stylu pick-up, LUV potrafi wygodnie i komfortowo przewieźć pięć osób i dodatkowo zabrać wszystkie ich bagaże, które jednak podróżować będą na wydzielonej skrzyni ładunkowej. Jej podłoga, podobnie jak pokrywa maski pokryta jest oliwionym drewnem tekowym, identycznym z tym stosowanym na luksusowych jachtach. Do napędu tak dużego auta wybrano chyba odpowiedni silnik. To potężna 6,1 litrowa jednostka Brabusa generująca moc 462 KM. Napędzany na obie osie LUV osiąga 100 km/h w ciągu sześciu sekund. Również w związku z masą ograniczono prędkość maksymalną do 250 km/h, co i tak wydaje się o 50 km/h za dużo. Za hamowanie odpowiadają perforowane i wentylowane tarcze hamulcowe o średnicy aż 380 mm z 12-tłoczkowymi zaciskami z przodu i 6-tłoczkowymi na tylnej osi, gdzie tarcze mają 350 mm średnicy. Auto obuto w 22 calowe felgi przygotowane przez Brabusa, których komplet z oponami kosztuje tyle, ile mała żaglówka.

    Podobny pomysł połączenia auta użytkowego z luksusowym SUV-em miał już Cadillac ze swoim potężnym Escalade EXT i Lincoln w równie ogromnym modelu Blackwood. Jednak dość słabe zainteresowanie w USA stawia pod znakiem zapytania te w gruncie rzeczy luksusowe ciężarówki za ponad 50 tysięcy dolarów. Co ciekawe zarówno Porsche, jak i Audi mają ponoć przygotowane projekty tego typu aut z przeznaczeniem głównie na amerykański rynek.

    [mototarget.pl link]

    [Matariał na stronie firmy EDAG: link]



    Temat: Samobój.pl

    Wydaje mi się, że coś przeoczyliście - jak ktoś ma prywatny biznes, to ustala ceny jakie mu się podobają i ma do tego prawo. I to się nazywa wolność. Ograniczeniem jest tylko zdrowy rozsądek i proste prawo popytu-podaży. Kto mi zabroni sprzedawać zwykłe zapałki po 50 zł sztuka? Jak znajdą się klienci...


    O właśnie, właśnie... To jest w końcu wolny rynek. Ktoś chce jeśc w knajpie i cumowac przy prysznicu, płaci, ktoś nie chce to nie płaci. Co więcej, jeśli właściciel ustala np. opłatę za postój na 25 zł za dzień (Wierzba) i ma permanentny brak wolnych miejsc, to znaczy że obniżając cenę działałby na szkodę własnej firmy.

    Inna sprawa, że faktycznie przelicznik "co dostaję za moje 10 zł" wygląda w Polsce marnie, i nie dotyczy to tylko żeglarstwa (wiem, to marne pocieszenie). Moim faworytem jest tu pole namiotowe "Przy promie" (naprzeciwko Wierzby), gdzie za 7 zł dostajemy możliwośc wyrzucenia śmieci do kontenera, kilka drewnianych stolików i ławeczek, oraz odręcznie wypisany paragon "Łutka - 7 zł".

    Moim zdaniem problem bierze się stąd, że żeglarstwo jest jednak u nas (wbrew temu co widac w Mikołajkach w pogodne wakacyjne weekendy) mało popularnym sposobem spędzania wolnego czasu. Mało jest takich osób co pływają co weekend, czy generalnie parę razy w roku. Ci co przyjeżdżają na Mazury na jedno-dwutygodniowy rejs w sporej części machają ręką na wysokie ceny bo (a) nie chcą sobie psuc urlopu takimi przyziemnymi sprawami, (b) nigdy nie byli jachtem np. w Szwecji czy Niemczech i nie mają porówniania. Albo zaopatrują się w Biedronce i w ogóle nie mają do czynienia z mazurskim usługodawcami. Przez to nie ma ekonomicznego uzasadnienia, żeby zdobywac stałą klientelę dobrą ceną za dobrą jakośc, znacznie lepiej ogolic miastowych z kasy jak się da, a za rok i tak przyjadą następni.



    Temat: Jachty stalowe
    Hmm? ewentualne naprawy to koszmar...tak masz racje,ale tylko wtedy kiedy masz jacht zbudowany z drogich materiałów,szczególnie takielunek,bo on najczesciej wymaga napraw.Kilkakrotnie musiałem naprawiać cos na jachcie w odległych miejscach i wiem ze znalezienie choćby palnika acetylenowego jest wielkim problemem.Czesto trzeba niestety sprowadzac jakies czesci z bardziej cywilizowanych krajów,a to kosztuje i trwa czasami tygodnie.Najlepiej miec tak zbudowany jacht żeby można było naprawić każdy jego element w przypadku awarji samemu.A to się da.Tak budowali,i jeszcze w nie których miejscach na świecie buduja swoje łodzie rybacy,najprosciej jak sie da.Naprzykład wkrety do drewna ocynkowane ogniowo kosztuja grosze w porównaniu do wkrętów z brązu,a wytrzymują ok.25-30 lat w wodzie morskiej.W polsce jest dostępny cały asortyment śrub i wkrętów w ocynku ogniowym,a każda cynkownia bez problemów ocynkuje wszystkie okucia.A drewno...? w okolicy gdzie mieszkam kubik ładnej sosny albo modrzewia kosztuje ok 450-500 złotych,a suszony ok 800-900.na jacht o długości 9 m potrzeba maksymalnie 4 kubiki i nie całe na początek musi być suche (drewno srednio miekkie schnie na powietrzu ok 2,5 cm na rok czyli deska 32 mm na poszycie po pół roku jest już ok) Aha! dodam jeszcze że mówię o budowie jachtu do włóczęgi,mocno zbudowanym,gdzie prędkość odgrywa drugoplanową role,a nie o jachcie z ambicjami regatowymi.Na takim jachcie nie potrzeba super wydajnego ożaglowania i takielunku, więc może byc prosty a przez to tańszy.Ja osobiście jestem zakochany w ożaglowaniu chińskim,pływałem dużo pod takimi żaglami i wiem ze żadne inne ożaglowanie nie pobije go pod względem łatwości budowy,ceny i prostoty użytkowania.Ale wiem że jest dość ekstrawaganckie i tak bardzo inne że nie każdy da sie do niego przekonać. Ale i klasyczny Marconi można zrobić prosto i tanio.Maszt pełny drewniany,nie drążony,stalówki ocynk,ściągacze i okucia też.Żagle o prostym kroju.Na wielu jachtach i to pływających po świecie żagle są płaskie,własciciele nawet sobie głowy nie zawracali ich areodynamiką,kupili materiał,a uszyli sami,trzeba tylko pożyczyć mocną maszyne do szycia.Albo pogadać z kimś kto pracuje w firmie szyjącej plandeki i uszyć je tam po godzinach pracy.
    A wykończenie jachtu? to już zależy od indywidualnych potrzeb własciciela,to samo z elektryką i elektroniką,jeden bedzie potrzebował radaru,echosondy,komputera sprzężonego z GPSem,lodówki i elektrycznie spłukiwanego kibla,a ktos inny zadowoli sie najprostszym GPS i ołowianą sondą.Oczywiście wiem że są potrzebne i inne rzeczy jak choćby mapy,książki,środki bezpieczeństwa i wiele innych,ale je potrzeba na każdym jachcie i dlatego nie powinno się ich wliczać w koszta jachtu,a raczej w koszta zeglowania.
    A co do trwałości drewnianego jachtu,to dobrze zbudowany,odpowiednio zakonserwowany,malowany co roku,utrzymywany w czystosci, to spokojnie i bez problemowo pływa dziesiątki lat.

    [ Dodano: Sro 24 Sty, 2007 12:06 ]



    Temat: Żeglarska rewolucja z Poznania
    Rozszerzenie na gazeta.pl:
    http://miasta.gazeta.pl/p...zeglarstwo.html


    72-letni Edward Witkowski, poznaniak, wierzy, że jego odkrycie może zmienić oblicze światowego żeglarstwa. Jacht z mechanizmem wirnikowym ma być szybszy, bezpieczniejszy i znacznie prostszy w obsłudze.
    Pan Edward jest z wykształcenia inżynierem budownictwa, a z zamiłowania wynalazcą. Ma już trzy patenty: na urządzenie do przeładunku wielkich kontenerów, 24-podziałkową skalówkę (urządzenie potrzebne kreślarzom i projektantom rysującym w skali), a od 2004 r. również na wirnik wiatrowy do napędu łodzi żaglowych.

    I właśnie ten ostatni wynalazek na zrewolucjonizować żeglarstwo, które od kilkudziesięciu lat jest pasją pana Edwarda. - Mam taka naturę, że jak mi coś po głowie chodzi, to szukam rozwiązań aż znajdę - mówi wynalazca.

    Zaprojektowany przez niego jacht wygląda naprawdę niezwykle. Zamiast tradycyjnych żagli: grota, foka i spinakera ma trzy groty, które - jak ruchome skrzydła - zainstalowane są wokół obrotowego masztu. Pod pokładem jest zespół kół zębatych, zakończony śrubą.

    Według Witkowskiego, taka hybrydowa konstrukcja ma wiele zalet. - Przede wszystkim jacht jest bardzo bezpieczny - opowiada pan Edward. - Obrotowe skrzydła stawiają bardzo mały opór, więc łódź nie przechyli się nawet przy silnych podmuchach wiatru - zaznacza. - I żeglarzom nie wyleje się z kieliszków - śmieje się.

    Co więcej, mechanizm jest w stanie wykorzystać każdy kierunek wiatru, więc jacht może płynąć bez przeszkód dowolnie wybranym kursem.

    Wynalazca nie obawia się, że napędzany śrubą jacht straci swój urok i romantyzm: - To pomysł przede wszystkim dla początkujących żeglarzy, ale również dla niepełnosprawnych i tych, którzy nade wszystko cenią sobie wygodę.

    - Wirnik obraca się całkowicie automatycznie i nie wymaga żadnego dozoru ani obsługi - mówi. Wystarczy uruchomić mechanizm za pomocą rączki. Wówczas koła zębate zaczynają się obracać i jacht płynie - tłumaczy Witkowski.

    Zastosowanie takiej technologii pozwala też na wybór jednej z trzech różnych prędkości, w zależności od przekładni i szybkości wiatru. - Takiej możliwości nie ma żadna z istniejących obecnie łodzi - podkreśla pan Edward.

    Jacht wymyślony przez pana Edwarda wyposażony jest także w koło sterowe poruszające sterem i w mały silnik diesla, dzięki czemu jest zupełnie niezależny od kaprysów wiatru.

    - Wirnik najlepiej sprawdziłby się na kabinowym katamaranie [łodzi dwukadłubowej - przyp. red.], którym można by pływać z całą rodziną i to bez specjalnych uprawnień - przekonuje Witkowski. I dodaje, że podobny wirnik mógłby służyć także do napędzania małej, przydomowej elektrowni wiatrowej lub żaglowozu.

    Niestety nowatorski wynalazek Witkowskiego pozostaje na razie w sferze projektów. Autor ma tylko niewielki model z balsy, czyli bardzo lekkiego drewna. Pracował nad nim prawie dwa lata. Jednak na budowę prototypu po prostu go nie stać. - Dlatego bardzo trudno jest mi przekonać stocznie do podjęcia produkcji - tłumaczy.

    Ale pan Edward nie traci nadziei. Swoim pomysłem chce teraz zainteresować m.in. wielkopolski Urząd Marszałkowski. Wierzy, że jeśli tylko uda mu się znaleźć odpowiednio wielu sprzymierzeńców, jego marzenia staną się rzeczywistością: - Gdyby udało się zbudować prototyp i zaprezentować go mediom, np. na Jeziorze Kierskim, być może stoczniom łatwiej byłoby uruchomić produkcję.

    Za powodzenie projektu pana Edwarda kciuki trzyma cała rodzina: żona Grażyna, dwaj dorośli już synowie: bliźniaki Dominik i Tomasz oraz czworo wnucząt: Kuba, Dawid, Maja i najmłodszy Jaś.




    Temat: Koromysła a socjalizm

    Ostatni raz na Gołdopiwie byłem "Rudą Dwa" - to był typ: PEST, 7,6 m. konstrukcja morska zaadoptowana na śródlądzie (dużo takich pływa jeszcze w rejonie kanału La Manche). Jechałem na długim pychu sam, bo Agata usypiała wówczas maleńką Kasię.
    To jakaś ściema, czy może dowiozłeś PEST-a nad Gołdopiwo lawetą, a na pychu pchałeś się tylko w kierunku nieodległej śluzy, aby ją sobie obejrzeć? Gdy Ruda usypiała małą Kasię, to ZTCP odcinek Sapiny między Pozezdrzem a Brząsiem przegradzał bardzo niski, "muchowy" mostek (aż srebrzyło się od spodu od owadzich skrzydełek, a jak zamachało się rękami rozlegał się gniewny bzyk i wokół robiło się czarno ). Na pewno ten mostek stał w roku 1981, gdy 21WWDH plynęła tamtędy Omegami. Przy wysokim stanie wody trzeba było przytapiać drewniane Omegi z wysokimi cęgami, aby przeszły pod tamtym mostkiem. Dopiero gdy jak głosi fama, silna ekipa ze Śląska podłożyła pewnej nocy ogień, Gołdopiwo stało się dostepne dla jachtów od omegi nieco wyższych, np. Orionów. Ale do dziś istnieje jeszcze jeden, niewiele wyższy od tamtego mostek, niedaleko Stręgla, pod którym nawet Venuska już nie przejdzie.

    To już do końca życia będziesz się wodował w połowie sezonu, bo kiedyś była zabójcza?
    Druga połowa czerwca (bo w poprzednich latach wtedy wodowałem łódkę) to dla Ciebie jak rozumiem, "połowa sezonu"? W tym roku nie ma bata, musi być gotowa na 7 czerwca, bo inaczej już teraz możesz szukać developera który wybuduje kolejny hotel/bank/stację benzynową/apartamentowiec na miejszu przystani. I oczywiście celowo pominąłeś dalszą część wypowiedzi do której się odniosłem. Pisaałem że zależy mi aby z sezonu na sezon przybywało coś nowego, a nie tylko na zachowaniu status quo. W tym roku ma być to oświetlenie nawigacyjne, a po drodze wynikła konieczność wyprucia zmurszałej już sklejki spod sztagownika (i po grzyba nomen omen ją tam wlaminowywali?) obok którego musiały powstać nowe dziury pod lampki.

    A tak w ogóle, to chodziło mi o to, że kpisz z koromyseł i chwalisz Oriony a efekt jest taki, że koromysła pływają a Oriony stoją i się naprawiają.
    A nie zastanawiał się nikt co dzieje się z koromysłami które przepływały te swoje 4 lata w czarterach? Firmy na WJM muszą na bieżąco wymieniać sprzęt na coraz większy i bardziej wypasiony bo inaczej wypadłyby z rynku. Nikt nie będzie psuł sobie opinii ofertami czarteru przechodzonego Tanga Family, które 6 lat temu było hitem. Z drugiej jednak strony - co zrobić z tym przechodzonym sprzętem? Klientom się chyba tego na masową skalę nie sprzedaje - inaczej dawno już mielibyśmy Tango na każdym bajorku, a i firmy czarterowe podcinałyby gałąź na której siedzą - klient który kupił jacht na własność jest z punktu widzenia takiej firmy klientem straconym. Na łodzie wędkarskie, tak jak to było w przypadku Orionów czy ElBimbo a nawet Sasanek 620 zaadaptować się tego nie da (za duże, ponad 20mkw po pokładzie). Pozostają tylko dwie możliwości - export do dawnego ZSSR aby ruska mafia miała się na czym zabawiać (bo kogo innego byloby tam stać na taki zbytek), albo kątówka, worek plastikowy i na wysypisko

    No więc sam sobie odpowiedz na pytanie "Co jest lepsze?" Pływający jacht, czy stojący na brzegu?
    Póki co nie masz żadnego, na własne życzenie zresztą.

    natomiast w dalszym ciągu nie rozumiem czym się różni spychanie z łachy płaskodennego prawie koromysła od spychania np. El Bimbo.
    Znów posiłkujesz się przykładem jachtu o którym nigdy bym nie napisał że nadaje się do pływania po rzekach - ze względu na stały, zewnętrzny balast i spore, niemal półmetrowe minimalne zanurzenie. To samo można powiedzeć o Venuskach, Nashach, Ramblerach i Gigach. Ale już spychanie z mielizny półtonowego Oriona zdecydowanie różniłoby się od spychania z mielizny dwutonowego Tanga, o ile w tym ostatnim nie zrobilaby się przy tym dziura na jakimś ostrzejszym kamyczku. Bo grubość laminatu w jednym i drugim (zwłaszcza budowantym specjalnie "pod czarter" jest całkiem zbliżona. Powinno się natomiast dać w miarę łatwo zepchnąć z mielizny np. Beza 4 - ale to co on ma to jest psia buda a nie kabina.

    Tomek Janiszewski



    Temat: Fregata
    Hej

    Oczywiście widiowy63 ma rację, rotory były napędzane. Z tym że źródłem siły napędzającej statek był wiatr a moc niezbędna do napędu rotora była znikoma w porównaniu z mocą normalnej siłowni okrętowej o porównywalnych parametrzach.

    Rotory wykorzystują tzw. efekt Magnusa (od nazwiska odkrywcy Gustawa Magnusa, XIX-wiecznego aerodynamika). Polega on na tym, że jeśli w strumieniu płynu (czyli gazu lub cieczy) umieścić wirującą bryłę obrotową - np. kulę czy walec - to po tej stronie po której powierzchnia bryły porusza się zgodnie z kierunkiem strumienia ciśnienie płynu będzie niższe niż po stronie przeciwnej gdzie powierzchnia bryły porusza się przeciwnie do strumienia - tam ciśnienie będzie większe. Na bryłę zaczyna więc działać siła boczna skierowana poprzecznie do kierunku przepływu strumienia. Na tej zasadzie funkcjonują np. wszelkie podkręcone piłki w różnych dyscyplinach sportu. Jeśli więc wyobrazimy sobie taki wirujący walec na pokładzie statku, to gdy powieje wiatr, pojawi się jakaś siła napędowa. Odpowiednio ustawiając ster mamy taki sam efekt jak na żaglowcu z bocznym wiatrem, możemy płynąć w zasadzie gdzie chcemy.
    W porównaniu z klasycznymi żaglowcami rotorowce mają sporo zalet. Rotory są znacznie lżejsze i mają mniejszą powierzchnię od żagli. Nie ulegają tak łatwo uszkodzeniom przy nagłych podmuchach wiatru. Nie wymagają skomplikowanej obsługi przez masę marynarzy wspinających się na maszty i stawiających lub zwijających żagle - zasadniczo wystarczy jeden koleś za konsolą sterującą. Pozwalają na bardziej skomplikowane manewrowanie - zmieniając szybkość obrotów rotora można regulować siłę napędową, można zmienić kierunek obrotów na odwrotny i od ręki uzyskać siłę skierowaną przeciwnie niż przed chwilą. Mając zaś statek z kilkoma rotorami można różnicować kierunek i szybkość obrotów każdego z nich i uzyskiwać jeszcze większe możliwości manewrowania.
    Rotorowce mają jednak i wady, przede wszystkim te same co zwykłe żaglowce: są podatne na zmienne warunki atmosferyczne, mniej niż żaglowce ale bardziej niż statki z napędem parowym czy motorowym. Mają "żaglowcową" skłonność do przechyłów przy nagłych podmuchach. W przeciwieństwie do żaglowców wymagają paliwa (choć mniej niż statki motorowe). Wszystko to sprawiło że się nie rozpowszechniły.
    Pędnik rotorowy został wynaleziony w 1923 przez braci Antona i Georga Flettnerów. Anton był później znanym konstruktorem lotniczym, twórcą wielu niemieckich śmigłowców (po wojnie emigrował do USA). Po próbach z modelami Flettner zlecił przebudowę 3-masztowego szkunera (nośność 635 t) o nazwie Buckau (później zmieniono na Baden Baden) którą ukończono w 1924. Statek otrzymał 2 rotory o wys.15,6 m i średn. 2,8 m. Ich powierzchnia wynosiła 87 m2 a masa 7 t (dla porównania pow. oryginalnego ożaglowania to 880 m2 a masa 35 t). Obracały się z szybkością 120/min. Napędzane były silnikami elektrycznymi zasilanymi przez spalinowy zespół prądotwórczy z silnikiem o mocy 45 KM. Statek bardzo dobrze zachowywał się na morzu, już w pierwszym swoim rejsie w 1925 (z Gdańska do Wlk. Brytanii z ład.drewna) przetrwał na Morzu Północnym dość powazny sztorm. Pływał także do Ameryki Pn. i Pd.
    W 1926 zbudowany został kolejny rotorowiec Barbara (3000 t) z 3 rotorami o wys. 17,1 m i średnicy 4 m. Rotory wykonano z aluminium, wraz z całą instalacją ważyły 40 t (na statku tej wielkości masa klasycznych żagli, masztów itd. byłaby rzędu 180 t). Jeszcze jedną konstrukcją Flettnera był mały 6-metrowy jacht z pojedynczym aluminiowym rotorem o wys. 5,8 m i śr. 1,05 m, napędzanym silniczkiem o mocy 4 KM. Już przy niewielkim wietrze rozwijał on prędkość 12 w.
    Rotory nie były więc złym pomysłem, jednak w tym samym okresie do powszechnego użytku wchodziły statki motorowe, nieco mniej oszczędzające paliwo ale za to całkowicie niezależne od wiatru i nie mające tych żaglowych wad. Tak że rotorowce nie zrobiły kariery, wkrótce przebudowano je na motorowce właśnie. Baden Baden padł ofiarą sztormu na Karaibach w 1931, zaś Barbara pływała jeszcze przez dziesiątki lat pod banderą duńską, później grecką aż poszła na złom w 1987. Co się stało z jachtem, niestety nie wiem.
    (informacje z głowy, wikipedii i książki J.Piwowońskiego "Niezwykłe okręty".)



    Temat: Urodziny Gniazda Piratów, 23.11.2007
    Gdy 5 lat temu po raz pierwszy Gniazdo Piratów otworzyło swe podwoje, nikt nie przypuszczał, że to klimatyczne miejsce tak pokochają stołeczni (i nie tylko) szantymaniacy, że przez deski sceny przewinie się ponad 100 zespołów, które zagrają ponad 1700 koncertów, że lokal zostanie doceniony przez Newsweek, który mu przyzna nagrodę za klimat. Dziś, po pięciu latach, Gniazdo doczekało się zasłużonego poczesnego miejsca w sercach entuzjastów żeglarstwa i szant. Wystrój wnętrza jako żywo przypomina dawne portowe tawerny; ciężkie drewniane stoły i ławy, rozpięte na ścianach i pod sufitem liny, maszty z rejami oraz panujący tajemniczy półmrok pobudzają wyobraźnię, dzięki której można się poczuć jak dawny marynarz, który strudzony długim rejsem zawija do portu i kieruje swe kroki do najbliższej knajpy, gdzie wśród marynarskiej braci poszukuje chwili wytchnienia w szklanicy złocistego piwa i nasłuchuje szelestu sukien nadobnej Sally czy Nancy, z którą za chwilę rzuci się w wir tańca... a potem wyciągnie ją z rozbujanej, rozśpiewanej tawerny w chłód nocy, by za chwilę gdzieś w podłym hotelu zażyć z nią z dawien dawna wyczekiwanej rozkoszy cielesnego zespolenia...
    Na urodzinowy koncert Gniazda Piratów czekaliśmy tak jak niegdyś marynarz czekał na zawinięcie do macierzystego portu. Przed godziną 1900 u drzwi szacownego jubilata wiła się długa kolejka i gdy wreszcie zostały otwarte, goście zaczęli się wtaczać do środka, by od razu przypuścić szturm na bar. Tymczasem na scenie rozstawiał się zespół Latający Holender, minęła jakaś godzina i zaczęło się! Ania, Michał, Jacek i Tomek zabrali gniazdowiczów w muzyczny rejs po Mazurach, gdzie wschody słońca piękne są i komary... niemiłosiernie tną. Gdy zespół zagrał "Słoneczko", przypomniał mi się mój tegoroczny rejs, przed oczami jak żywe stanęły obrazy pięknie zalesionych brzegów jeziora o zielono-niebieskiej tafli, przypomniały się leniwe przedpołudnia na pokładzie jachtu, lekki wiaterek delikatnie muskający roześmiane twarze żeglarzy i turlające się w kokpicie butelki po Tyskim...
    I nagle zespół musiał przerwać granie, bo oto na scenę wskoczył Fajer ubrany w szary surdut i takiż cylinder, by rozpocząć konkurs wiedzy na temat Gniazda Piratów. Pytania nie były skomplikowane, publiczność podpowiadała na potęgę, tak że nikt, kto wziął udział w konkursie, nie odszedł bez nagrody. A nagrodami były płyty duetu Korycki - Żukowska i EKT Gdynia oraz urodzinowe gniazdowe koszulki. Na konkursowe płytki udało się załapać Connorowi, a parę godzin później także mnie.
    A potem Latający Holender ustąpił miejsca na scenie Strefie Mocnych Wiatrów. Zrobiło się jeszcze bardziej rockowo i drapieżnie, tłum rzucił się w szalony taniec, nie mogłam i ja sobie odmówić poskakania w rytm "Sztormowej opowieści", "Baby ze stali" czy "Hiszpańskiej krwi". Był także "Lipcowy księżyc", zadedykowany obecnej na sali pewnej tajemniczej damie, która nadała życiu jednego z członków zespołu nową barwę.
    Zabawa ze Strefą musiała jednak mieć kres. Ale to nie znaczy, że był to również koniec imprezy! Do występu zaczął się przygotowywać jeszcze jeden mocno związany z Gniazdem Piratów zespół - Mordewind. Po półgodzinie popłynęły ze sceny dźwięki "Burzy". Było równie rockowo i drapieżnie jak podczas występu SMW. Nie mogło oczywiście zabraknąć monumentalnego "Ave Virgo Maria", które nagle przeszło niezłą ewolucję i przekształciło się w dynamiczne, coś jakby rockowo-hiphopowe rytmy i pełne rozpaczy zaśpiewy, że "nie działa mi dekoder telewizji TRWAM"...
    Do pełni szczęścia na każdych urodzinach potrzebny jest oczywiście tort. Ekipa Gniazda jednak o tym nie zapomniała - po występie Mordewindu na scenę wjechał ogromny tort, do którego ustawiła się kolejka żądnych rozkoszy podniebienia szantymaniaków z talerzykami i widelcami oraz kubeczkami na szampana. Tort był znakomity, po prostu cymes!
    Ogłoszenie Fajera, że przez najbliższe pół godziny przy barze jest rozlewane darmowe piwo, wyrwała gości zza stolików i wymiotło sprzed sceny. Pochwyciwszy w garść kufel "Tyszczaka", skierowałam swoje kroki do sali bilardowej celem pogawędzenia z szantymaniakami. Na scenie tymczasem zaczął się ostatni tego wieczoru recital w wykonaniu Fajera, z którego nic nie zapamiętałam, bo go przegadałam w sali bilardowej Tak więc, żeby jednym zdaniem zamknąć tę relację, powiem krótko: urodzinowa zabawa w Gnieździe Piratów była po prostu nieopisanie udana! Niniejszym życzę Gniazdu kolejnych lat wspaniałych koncertów i sympatycznych spotkań przy piwku!

    --
    Dziękuję również wszystkim spotkanym szantymaniakom za wspólną zabawę, tańce-hulańce i pogawędki - do zobaczenia!
    PS: Dziękuję Yenowi za możliwość edycji, dzięki czemu mogłam poprawić literówki :)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dsj4cup.htw.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukano 197 rezultatów • 1, 2, 3 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Design by SZABLONY.maniak.pl.