Strona Główna
Ja Dziecie Europy Autoprezentacja
Jak ćwiczyć żeby schudnąć
jak dopasować sterowniki audio
jak leczyć odparzenia
Jadar Łódź
Jacek Koziołek
Jacek Wierciński
Jak długo żyją plemniki
j ęzyk angielski
Jacek Kowalczyk
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glimerproall.prv.pl

  • Widzisz wypowiedzi wyszukane dla zapytania: Jak mówić, żeby dzieci





    Temat: mój mąż "wychowuje"dziecko
    paupau napisała:

    > Zdażyła się u nas w domu taka sytuacja, że musze o tym napisać, bo jest mi
    ciezko.
    > Wczoraj moj 19 miesieczny synek wpadl do lazienki i zanim zdazylam zareagowac
    chwycil mopa, którego kij stracil wszystkie rzeczy stojace na poleczce pod lustr
    > em, w tym nowe, drogie perfumy mojego męza.

    Widze,ze dwie baby wychowuja dzieciaka,w tym baba-chlop jest bardziej
    emocjonalna od matki.

    > Buteleczka roztrzaskala sie oczywi
    > scie w drobny mak. Maz przylecial, nakrzyczal na malego. Ja tez oczywiscie
    byla
    > m zdenerwowana,ale raczej tym, ze nie udalo mi sie dosc szybko zareagowac.
    Maz potem powiedzial, ze w takim razie on zniszczy jakas rzecz malego - na jego
    oczach...ze nie o chodzi nawet o perfumy,bo to tylko rzecz ale o to zeby synek
    poniosl kare, zeby poczul to na wlasnej skorze(on twierdzi,ze maly zrobil to
    >specjalnie).

    Na dodatek msciwe bydle z niego.

    >Moje tlumaczenie ,ze to jest male dziecko i nie rozumie, nie trafilo mu
    > chyba do przekonania.
    > Jestem przerazona jego sposobem myslenia, bo w sumie to nie pierwszy raz.
    > Kilka razy uderzyl malego, np.po rekach za jakies "brojenie", wiele razy sie
    >na niego wydarl.

    Facet jest niezrownowazony emocjonalnie,to widac golym okiem i zastanawiam sie
    po co za taka babe wyszlas?

    > Nasz synek jest naprawde madrym dzieckiem, nie bardziej ruchliwy
    > m niz inne, czesto mozna mu wiele rzeczy wytlumaczyc, jeseli ma sie dosc
    czasu
    > i cierpliwosci. Nie twierdze,ze jestem bardzo dobra matka, ale ostatnio
    bardzo
    > sie staram,bo widze, ze maly jest bardzo wrazliwy i mozemy mu wyrzadzic duza
    krzywde, przez ciagle karcenie i krzyk.
    > Nie zna innych sposobow. Z drugiej strony mowi czesto jak bardzo go kocha,
    >jaki jest cudowny, chce go przytulac ( o wiele czesciej niz ja).

    Tak samo jak i Ciebie przed slubem i tym Cie zdobyl,a teraz gdy trzeba wykazac
    minimum doroslosci,to w dalszym ciagu reaguje jak dzieciak.

    > Jakis czas temu dal
    > am mmezowi ksiazke pt"Jak mowic,zeby dzieci nas sluchaly...", przeczytal do
    >tej pory kawalek.
    > Smutno mi i nawet zastanawiam sie , czy nie zostawic meza. Moze to myslenie
    >pod wplywem emocji.
    > prosze poradzcie mi cos.

    Lepiej go zostaw,bo pozniej bedzie jeszcze gorzej.






    Temat: 2 i 4 lata - Porażka
    po prostu mam to samo teraz.
    mlodszy jest brzydki, ma sie wyprowadzic, ma miec osobny pokoj, ma sobie isc...
    starszy tez musi wszystko pierwszy. jak przegrywa w gry, nawet na poczatku, sklada plansze i konczy.
    czesto pyta, dlaczego musi mieszkac w jednym pokoju z bratem (juz od ponad roku sa razem), dlaczego nie moze wrocic do swoejgo pokoju... zamyka taka bramke w drzwiach, bo wie, ze mlodszy nie umie jej otworzyc i nie wejdzie.
    starszy ma zaraz 5lat, mlodszy ponad 2.5. kloca sie, starszy tlucze mlodszego przy najmniejszej okazji. i bardzo sie do tego przyklada... oczywiscie duzo sie bawia spokojnie i kochaja sie, ale przejawy niecheci sa czeste i gwaltowne.
    czytam teraz ksiazke: jak mowic, zeby dzieci sluchaly, jak sluchac, zeby dzieci mowily. moze do niej zajrzysz? bylam tez u psychologa i rozmawialismy min. o tym. zapytala, za co nagradzamy synka. wyszlo, ze w zasadzie nagradzamy starszego za ulegle zachowania. jako pierwsze wymienilismy, ze jak jest dobrym braciszkiem. ogolnie babka dala nam do zrozumienia, ze pieciolatek nie jest dojrzaly, ze wielu odczuc nie potrafi nazwac, ze ich nie rozumie, styka sie po raz pierwszy. ogolnie przecenialismy jego mozliwosci. za duzo tolerancji i cierpliwosci wymagalismy. oraz karalismy za ich brak. na przyklad bylam strasznie wsciekla na niego za histerie w przedszkolu na pasowaniu. cala uroczystosc plakal, a na koniec rzucil sie na podloege w histerii. dostal za to kare. mial cos tam obiecane i nie dostal tego. no i kiszka. na pewno nie osmielilam go na nastepny raz. moglam jedynie zmobilizowac do innego zachowania strachem przed kara. a tak naprawde wstydzilam sie za jego zachowanie przed innymi rodzicami.
    teraz kilka razy rozmawialam ze Stasiem i Tymek, ktory czesto psuje, rozwala, wyrywa, go po prostu denerwuje. pozwalam mu na to, ze sie tak wyraze. na pewno starszy sie uspokoil ogolnie. wscieka sie na mlodszego i tlucze, a jak!, ale np. nie ma koszmarow w nocy. zreszta mowi czesciej o swoich zlych uczuciach, latwiej mi wtedy nie wsciakc sie od razu, tylko zatrzymac i cos tam ewentualnie wytlumaczyc. sama tez cos rozumiem. powiedzmy, ze nie rozpatruje tej sytuacji w
    kategoriach: wytrawny zlosliwiec, tylko: zagubiony debiutant.
    generalnie w tej ksiazce jest napisane, zeby szanowac dzieci i ich odczucia. pozwalac im na ich wlasne odczucia, a nie narzucac im swoje oraz je szanowac, lacznie z tymi negatywnymi... zajebiscie trudne
    to jest na pewno taki normalny etap w zyciu rodzenstwa. pamietam, ze
    nienawidzilam mlodszej siostry dluuuugo, ale tez moja mama nic z tym nie robila. dostawalam za to kary wlasciwie. co tylko potegowalo nienawisc
    lacze sie w bolu






    Temat: 13-latek i telefon
    alfa36 napisała:

    > Napisaleś, że takiemu synalowi należy się lanie, że oszukuje i my na to mu
    > pozwalamy. No cóż. Zdarzyło mu sie dostać lanie. Dokładnie jednak tak bylo,
    > że nie poskutkowało

    Każdą metodę trzeba stosować refleksyjnie. Jak nie działa, nie brnąć dalej.

    > (skądinąd jednak wyznaję zasadę, ze nie należy bić i może
    > popełniam błąd, ale kiedy ojciec chce go bić mówię żeby przestał).

    Czy tylko o bicie chodzi, czy może w ogóle macie trudności z wypracowaniem
    sobie wspólnego frontu wychowawczego? Może syn nagminnie wygrywa na swoją
    korzyść różnice zdań między wami?

    > Wielkorotnie tłumaczyliśmy. Kiedyś po takim tłumaczeniu usłyszałam jak mówi
    > do siebie w łazience "szkoda, że nie jestem głuchy...".

    Skoro tłumaczenie nie skutkuje, zaprzestać.

    - Przejmij inicjatywę - radzą w takich wypadkach w książce "Jak mówić, żeby
    dzieci nas słuchały..." Czyli działaj - zabierz zabawki, które rozrzuca,
    zamknij rower w piwnicy na klucz itp. Chciałaś dobrze, zakodowałaś telefon. Syn
    odkodował, a więc złamał zakaz, pora na konsekwencje. Kto ma miękkie serce, ten
    ma twardą d...

    > Pieniądze - dostaje je głównie od dziadków, więc trudno byłoby mu je zabierać

    A czemu?
    Można skonfiskować czasowo, wpłacać na książeczkę na przykład. Jak jego
    zachowanie wróci do normy, albo jak osiągnie pełnoletniość i będzie się
    wyprowadzał z domu, oddać z procentem.

    > to jest tak, że synal kłamie i oszukuje (rownież w sprawach stopni), tylko co
    > zrobic, żeby tak nie było? Bo bicie w tym przypadku w grę nie wchodzi. Z
    > doświadczenia wiem, ze nie zadziała.

    Musi z domu wychodzić? Nie musi. Gdybym się uparł, to do szkoły i ze szkoły bym
    prowadzał i na krok by się z domu nie ruszył. Szkoła, jedzenie, lekcje i spanie.
    nie wierzę w rodzicielską bezradność wobec trzynastolatka.
    Oczywiście zakładam, że dom jest normalny, a dziecko do tej pory otrzymywało w
    życiu od rodziców tyle czasu, miłości (mądrej) i akceptacji, że mu tego nie
    brakuje. Tylko wtedy kary odnoszą zaplanowany skutek.




    Temat: Rodzeństwo i rywalizacja
    Rodzeństwo i rywalizacja
    Synek 3 latka, tydzien temu skończone i córka 8 miesiecy

    Mam wielki problem od poczatku kiedy tylko wrócilismy z córką po
    narodzinach ze szpitala.
    Syn ją ciagle atakuje. Teraz sytuacja wygląda tak i moje pytania:

    1. Kiedy córka bawi sie, raczkuje, trzymam ją na rekach i w każdej
    obojetnie jakiej sytuacji syn podchodzi do niej z zacisnietymi
    zebami palcami dusi jej głowe, palcem ciśnie ją w czoło, otula ja
    ramieniem tak ze płacze.
    Jak reagować, od poczatku mowie miejwiecej to samo " rozumiem twoja
    złość, bycie starszym bratem jest bardzo trudne, mozes pluszaki
    sciskac. w naszym domu nikt nie bijem itp."
    Jestem u kresu sił, to trwa 8 miesiecy, kilkadziesiat razy dziennie,
    codziennie, nie potrafie juz spokojnie reagować, tak mnie to złości
    az czuje ból w całym ciele i mam ochote wszeszczec. Był tez czas ze
    wyprowadzałam do pokoju, zabierałam zabawki. Obiecuje mi poprawe,
    przeprasza po czym odwara sie na piecie i znowu ja popycha.
    2.Nastepna rzecz to sytuacja w której córka bawi sie czymkolwiek,
    moja, swoja czyjas rzecza syn podchodzi i wyrywa z rak, krzyczac "
    to moje" , jak reagowac?
    3 Zabawki-tzn samochody syna, najpierw zachecałam do dzielenia sie,
    chciałam zeby pokazywał siostrze samochody itp,- nie działa, teraz
    mówie, ze rozumiem ze to sa jego ulubione zabawki i bede starała sie
    pilnowac siostre zeby nie zabierała-nie działa, nadal ja popycha,
    szarpie.

    Jak od rana takie sceny sie dzieja, syn popycha, szarpie, córka
    przez to wrzeszczy to mi rece opadaja, nie mam juz sił z tym
    walczyć, jestem bezradna. Próbowałam ignorowania tych głupich
    zachowan, całkowita ignorancje udało mi sie zachowac 6 dni, ale nie
    da sie ignorowac tych zachowac bo robi jej krzywde.
    Niby naczytałam sie ksiazek " jak mowić zeby dzieci..", " rodzenstwo
    bez rywalizacji" itp i co ? nie radze sobie, jestem wsciekła, chce
    mi sie płakac, nie wiem co robić.
    Jak są osobno to jest bosko.
    Jestem z nimi sama prawie cały dzien, mąz po południu wraca z pracy,
    rodziny na miejscu i kogoś do pomocy-brak.




    Temat: Styczeń 2003 :) cz.2
    O raju ale sie napisałam a Dawcio mi skasował.
    Moze uda mi sieto odtworzyć. Nie wiem czy zaliczam sie do mam piszących ale i
    tak napisze cosik.
    Po pierwsze wczoraj byliśmy prywatnie u lekarza, aby skonsultować Dawcia bo ten
    kaszel mi sie nie podobał i trafione. Pan doktor wywarł na mnie bardzo dobre
    wrażenie, był rzeczowy i wydawał mi siewiedzieć co mówi i mieć doswiadczenie.
    Obejrzał cere Dawcia i stwierdził lekką skaze białkową, alergię. Po zbadaniu
    zapalenie oskrzeli. Niestety z przedszkola musimy zrezygnować do wiosny
    pomiomo, że bardzo bylismy zadowloweni i Dawcio też ale zdrowie jego
    ważniejsze.
    Co do wychowania. Skrzynak jak zwykle trafnie wszystko napisała. Ja z Dawciem
    mam tego typu problem, że jak mu sie czegos nie da lub nie pozowli to czasami
    wpada w hgiosterie i jest ona bardzo czesto powiażana z agresją, tzn robi cos
    na złość wyrzuca lub rzuca czymś. Czytam właśnie jak mówić zeby dzieci nas
    słuchały itd. Mądra ksiażka, próbuje jej metod. Nie wysztkie sie sprawdzają ale
    będę próbowałam. Ja oczywisćie kilka klapsów dałam małemu, ale to nie jest
    dobra droga, bo czujesie potem winna a one i tak nie skutkują.
    Co do wiary to dla mnie nie jest ona przeszkodą w kontaktach z innymi, dla mnie
    liczy sie człowiek i jaki jest on dla innych a nie wyznanie czy ubiór.
    Pogoda dzis jest do bani. Najpierw padał deszcz, co ja pisze lał, potem grad, a
    następnie wichura z biurzą i błuskawicami, a na końcu śnieg, który jeszcze
    leży. Ciekawe jakie opóźnienie bedzie miał pocia, którym wraca ślubny. Dawcio
    na niego czeka ja zresztą też. Ten wyjkazd nam służy, tak czesto sie nie
    kłocimy bo i okazji mało mamy. mały czeka na jajo a właściwe tsi jaja, czekaja
    aż tata da smykowi, leża spokojnie na barku.
    Skrzyneczko Twoje przepisy są super, mozę wypróbuje je ze składnikami nie dla
    alergików.
    Oki ucikam wyjać ciasto z piekarnika
    Miłego wieczorku




    Temat: Rodzenstwo i rywalizacja
    Rodzenstwo i rywalizacja

    Synek 3 latka, tydzien temu skończone i córka 8 miesiecy

    Mam wielki problem od poczatku kiedy tylko wrócilismy z córką po
    narodzinach ze szpitala.
    Syn ją ciagle atakuje. Teraz sytuacja wygląda tak i moje pytania:

    1. Kiedy córka bawi sie, raczkuje, trzymam ją na rekach i w każdej
    obojetnie jakiej sytuacji syn podchodzi do niej z zacisnietymi
    zebami palcami dusi jej głowe, palcem ciśnie ją w czoło, otula ja
    ramieniem tak ze płacze.
    Jak reagować, od poczatku mowie miejwiecej to samo " rozumiem twoja
    złość, bycie starszym bratem jest bardzo trudne, mozes pluszaki
    sciskac. w naszym domu nikt nie bijem itp."
    Jestem u kresu sił, to trwa 8 miesiecy, kilkadziesiat razy dziennie,
    codziennie, nie potrafie juz spokojnie reagować, tak mnie to złości
    az czuje ból w całym ciele i mam ochote wszeszczec. Był tez czas ze
    wyprowadzałam do pokoju, zabierałam zabawki. Obiecuje mi poprawe,
    przeprasza po czym odwara sie na piecie i znowu ja popycha.
    2.Nastepna rzecz to sytuacja w której córka bawi sie czymkolwiek,
    moja, swoja czyjas rzecza syn podchodzi i wyrywa z rak, krzyczac "
    to moje" , jak reagowac?
    3 Zabawki-tzn samochody syna, najpierw zachecałam do dzielenia sie,
    chciałam zeby pokazywał siostrze samochody itp,- nie działa, teraz
    mówie, ze rozumiem ze to sa jego ulubione zabawki i bede starała sie
    pilnowac siostre zeby nie zabierała-nie działa, nadal ja popycha,
    szarpie.

    Jak od rana takie sceny sie dzieja, syn popycha, szarpie, córka
    przez to wrzeszczy to mi rece opadaja, nie mam juz sił z tym
    walczyć, jestem bezradna. Próbowałam ignorowania tych głupich
    zachowan, całkowita ignorancje udało mi sie zachowac 6 dni, ale nie
    da sie ignorowac tych zachowac bo robi jej krzywde.
    Niby naczytałam sie ksiazek " jak mowić zeby dzieci..", " rodzenstwo
    bez rywalizacji" itp i co ? nie radze sobie, jestem wsciekła, chce
    mi sie płakac, nie wiem co robić.
    Jak są osobno to jest bosko.
    Jestem z nimi sama prawie cały dzien, mąz po południu wraca z pracy,
    rodziny na miejscu i kogoś do pomocy-brak.




    Temat: Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały...
    Ja też jestem za.

    Słuchajcie warszawianki, nie wiem, czy znacie szkolenia i spotkania w 100
    Pociechach.

    Ja akurat nie mogę, ale dostaję maile z info i brzmi znajomo:

    Serdecznie zapraszamy na kolejną edycję warsztatów
    „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały.
    Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”

    Cele:
    rozwój i opanowanie konkretnych umiejętności wychowawczych przez rodziców;
    wzrost wiedzy w zakresie rozwoju potrzeb dziecka, zagrożeń, czynników ryzyka
    i profilaktyki, komunikacji i rozwiązywania problemów, znaczenia norm i wymagań
    w rozwoju dziecka;
    uświadomienie, że skuteczność wychowania opiera się na jasnym i czytelnym
    systemie wartości realizowanym przez wychowującego;
    ułatwienie zakwestionowania stereotypów i mitów wychowawczych;
    tworzenie wspólnego, jednorodnego środowiska wychowawczego opartego na szacunku
    i dialogu;
    umacnianie rodziny w jej prawidłowym funkcjonowaniu poprzez naprawę i ochronę
    więzi emocjonalnych.

    Główne obszary tematyczne :
    1.Rola dialogu jako podstawy budowania relacji międzyludzkich i wychowania.
    Zasady skutecznej komunikacji.
    2.Postawy rodziców a najważniejsze potrzeby psychiczne dziecka.
    3.Zasady; normy; wartości; ograniczenia jako niezbędny warunek wychowania.
    4.Uczucia; ich rola; umiejętność rozpoznawania, nazywania i radzenia sobie z
    uczuciami. Akceptacja uczuć, a korekta zachowań .
    5.Współdziałanie i współpraca zamiast nakazów, zakazów i innych form przymusu.
    6.Wychowanie przez stosowanie konsekwencji (zamiast karania) do samodyscypliny.
    7.Rozwiązywanie sytuacji problemowych i konfliktów, debata rodzinna.
    8.Wspieranie dziecka w procesie usamodzielniania się.
    9.Toksyczna funkcja etykietowania, przypisywania ról, uwalnianie od grania ról.
    10.Konstruktywna pochwała jako najistotniejszy czynnik budowania realnej samooceny.

    Warsztaty prowadzone są metodami aktywnymi: dyskusje, burze mózgów, udział w
    scenkach, ćwiczenia, praca w grupkach. Cykl obejmuje 10 spotkań, po 3 godziny,
    raz na tydzień, w piątki. Każde spotkanie poświęcone jest konkretnemu
    zagadnieniu. Zajęcia rozpoczynamy 6 lutego o godz. 17.30.

    Prowadzenie – mgr Maria Talar
    Centrum Metodyczne Pomocy Psychologiczno Pedagogicznej, nauczyciel dyplomowany,
    pedagog, nauczyciel-konsultant, ogólnopolski koordynator programu „Szkoła dla
    Rodziców i Wychowawców”.

     
    Zgłoszenia i informacje: stopociech@stopociech.pl
    Prosimy o podanie informacji o liczbie i wieku dzieci, a także nr telefonu
    kontaktowego. Zgłoszenie zostanie potwierdzone.

    Koszt cyklu : 380 zł, płatne z góry przelewem na nr konta:
    Fundacja „Sto Pociech”
    PKO BP SA Oddział 8 w Warszawie
    17 1020 1013 0000 0902 0156 6090 (z dopiskiem „Jak mówić?” i podaniem nazwiska)
    lub na pierwszych zajęciach.

    Warsztaty odbędą się po zebraniu grupy 14 osób.




    Temat: pani dała klapsa
    Spróbuje odpowiedziec
    Jezeli jest dziecko w grupie przedszkolnej, które zachowuje sie mniej wiecej
    jak opisałas - obserwuje jego zachowanie. Staram sie zauwazyc to, co sie dzieje
    przed "zajsciem" w trakcie i po "zajsciu". Czasem zostaje po swojej pracy,żeby
    móc sie w spokoju (bez koniecznosci dzielenia uwagi na inne dzieci)przyjrzec co
    to dzicko robi, czego nie, co mu przeszkadza, w jakich sytuacjach jest
    agresywne.
    Bez takiego "wstepu" nie wiem nic, poza tym, co widze w chwili konfliktu (czyli
    np. dwoje dzieci, które sie bija, szarpia lub szczypia).
    Zadaje sobie tez pytanie PO CO DZIECKO TO ROBI (nie: "dlaczego?", bo czesto
    przyczyny sa ukryte bardzo głeboko i nie moge do nich dotrezc). czyli jakie ma
    z tego korzysci. Potem zastanawiam sie w jaki sposób moge wzmacniac takie
    sytuacje, w których dziecko te same korzysci uzyska w "cywilizowany" sposób
    (czytaj: nie krzywdzacy innych ludzi).
    Np. Dziecko trzy - cztero letnie chodzi od kolegi do kolegi i psuje budowle z
    klocków. Ktos moze powiedziec, z e :
    - z premedytacja prowokuje kolegów do bójki
    - robi im na złosc itd.
    W kilku przypadkach okazało sie, że jest to sposób na nawiazanie kontaktu z
    innym dzieckiem, nieumiejetne (i jakze opłakane w skutkach)próby wspólnej
    zabawy.
    Co zrobiłam? Zaczełam uczyc to dziecko jak mozna zaczac sie z kims bawić.
    Podchodziłam z Tadziem do innego i pytałam (najpierw sama) "czy moze Tadzio
    pobawic sie z toba?" Jak ma sie bawic (co moze robic), żeby zabawa sie udała?
    Albo siadałam z Tadziem niedaleko bawiacych sie dzieci i opisywałam to co
    widze, żeby uswiadomić tadziowi, że inni maja swój "teren" zabawy, że sa
    reguły, że zamiast sie bic, dzieci sie kłóca ze soba, że jak nie moga sie
    dogadac, to wtedy prosza mnie o pomoc (nie rozstrzygam kto ma racje, tylko
    wysłuchuje racji jednej i drugiej strony, dopytuje sie o szczegóły, pytam co
    mozna w tej sytuacji zrobić, jezeli nie maja pomysłów, to podpowiadam swój,
    pytam czy to jednej i drugiej stronie odpowiada...)
    Czasem taki Tadzio potrzebuje wiecej ruchu, potrzebuje odreagowac napiecia i
    stad biora sie konflikty z innymi. Jezeli tak jest, to wypuszczam Tadzia na
    korytarz, lub sale gimnastyczna, zeby pobiegał, aż sie wybiega i moze wrócioć
    do sali pełanej dzieci juz spokojniejszy. Starsze dzieci, które maja dosyc
    towarzystwa, hałasu i jednego pomieszczenia wysyłam np. z listem do kolezanki w
    innej sali (dzieci uwielbiaja sie przeleciec po przedszkolu, a jeżeli jeszcze
    do tego maja jakies wazne sprawy do załatwienia to dopiero frajda), do
    dyrektorki, zeby zapytać sie która godzina, albo pozyczyć cos z rzeczy
    biurowych itp.
    Zycie i dzieci dostarczaja ciagle nowych wyzwań i tylko trzeba myslec w
    kategoriach jak mu pomóc, jak go zrozumiec a okazuje sie,że nie wymaga to
    wiecej czasu niz umoralniajace rozmowy, upominanie czy rozwiazywanie konfliktu
    za dzieci i egzekwowanie własnych zarzadzeń.
    Moje pieciolatki, które prowadzę ( w wiekszości ) od 2 roku zycia - wliczajac w
    to program adaptacyjny- sa juz własciwie w takich przypadkach bardzo
    samodzielne i rzadko prosza mnie o pomoc.
    Najtrudniej było w grupie czterolatków, kiedy bardzo chciały sie razem bawić,
    ale nie wiedziały jak to zrobic. O, wtedy napracowałysmy sie nad "socjalizacja"
    dzieci bardzo , bardzo...

    Rozumiem,z e trudno jest zrezygnowac ze znanych i praktykowanych metod, a
    własciwie nawyków wychowawczych, które korzeniami siegaja jeszcze naszego
    dzieciństwa, zwłaszcza, jezeli nie mozna ich zastapic innymi, bo wydaje si
    e ,ze innych nie ma.
    Dla mnie takimi metodami wychowawczymi, które okazały sie skuteczne w praktyce
    są:
    - wychowanie bez porażek (T. Gordona), której uczyłam sie na kursie
    psychoedukacyjnym w Centrum Pomocy Psychologiczno - Pedagoguicznej
    - metody aktywnego słuchania (opisane w ksiace "Jak słuchac, zeby dzieci
    mówioły i jak mówic, zeby dzieci słuchały")
    - obserwacja w poznaniu dziecka (kurs u p. prof W. Hajnicz .)
    To chyba te podstawowe.
    PS. dodam, ze nie jestem psychologiem tylko nauczycielka przedszkolną, w
    zwykłym przedszkolu publicznym, a w grupie mam 26 dzieci.
    Przepraszam za tak długi post, ale ja o dzieciach i przedszkolu mogłabym
    dłuuuugo!



    Temat: BRAK MI CIERPLIWOŚCI, MAM JUŻ DOŚĆ!!!
    No, gdybyśmy rozmawiały osobiście, to bym powiedziała: przejeb..., ale na
    piśmie to jakoś nie wygląda.

    U nas może w przyszłości być tak samo. Cyprian ma na razie 6 lat i już jest
    krnąbrny, a ja, jak typowy adehadowiec, nie umiem znaleźć cholernego złotego
    środka, żeby go właściwie spacyfikować. Też wydawało mi się, że już jest
    fajnie, że wyprostowaliśmy nasze relacje nadwątlone niewiedzą o istnieniu ADHD
    w naszej rodzinie. Jednak ostatnio mamy znowu kryzys, młody robi się coraz
    bardziej krnąbrny i pyskaty (to zapewne skutek moich działań w celu poprawiania
    jego samooceny - jak zwykle przegięłam i stał się małym cwaniakiem - no nic,
    teraz muszę to prostować). Taki to już pewnie nasz los. W chwilach triumfu
    musimy się przygotowywać na kolejną porażkę.

    Ja właściwie nie stosuję kar, choć nie jest to wychowanie bezstresowe, bo i bez
    kar synowi stresu nie brakuje. Staram się, by ponosił konsekwencje swoich
    działań, choć tu często mi samej brakuje konsekwencji w działaniu (mąż na
    szczęście jest twardszy). Z własnego dzieciństwa wiem, że kary (i cielesne i
    inne) nie przynoszą oczekiwanego skutku u buntowniczych dzieci. Je trzebaby co
    chwila karać, a wtedy się uodporniają i olewają to kompletnie. Ja też taka
    byłam, w swoim mniemaniu byłam harda i sądzę, że inne dzieci tak też na to
    patrzą. Poza tym, po odbyciu kary dziecko czuje, się rozgrzeszone i może robić
    to samo do następnego rozgrzeszenia.
    Dziś wiem, że podstawowym problemem w moich relacjach z rodzicami było to, że
    sie wzajemnie nie słuchaliśmy. Oni mówili to co rodzic mówić powinien, a ja to
    olewałam w ramach zemsty, że wcześniej oni mnie nie słuchali. I tak to błędne
    koło kręciło się kilkanaście lat. Gdy sama zostałam matką wiedziałam, ze nei
    mogę do czegoś takiego dopuścić w swojej rodzinie.
    O wychowaniu dzieci przeczytałam tylko jedną książkę, bo jakoś nie lubię takich
    publikacji (o ile nie chodzi o jakieś specyficzne problemy). Przeczytałam bo
    sam tytuł zapowiadał próbę odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Może się
    wygłupiam, bo czytałyście tę książkę, ale najwyżej sie wygłupię: "Jak mówić,
    zeby dzieci słuchały, jak słychać, zeby dzieci mówiły" Adele Faber i Elaine
    Mazlish.
    Jeśli chcemy zastosować się do tego co one tam mówią, to trzeba się przygotować
    na zaciśnięcie zębów na parę miesięcy, bo trzeba być tym mądrzejszym i trochę
    ustąpić. Faktycznie dużo chwalić, za byle co, tylko dostosować pochwały do
    wieku. Ten turniej harcerski u Was to z pewnością wielka rzecz, tylko musicie
    to jakoś wyprostować.

    Dobrze by było z Wiktorem na spokojnie pogadać, wymienić się własnymi poglądami
    na te same problemy, ale to się tak łatwo mówi... Każdy rodzic wie, że
    powinien, a jakoś najczęściej nie wychodzi. Może napisz do niego list opisujący
    jak Ty to widzisz, co czujesz i wyślij pocztą. Albo wydrukuj to co do nas
    napisałaś i pokaż mu. Przekona się jak bardzo go kochasz.
    Pierwszą rzeczą jaką uderzyła mnie czytając posty na tym forum był gigantyczny
    pokład miłości tutejszych matek do ich dzieci (w Twoim też). Jest to miłość tym
    większa, że szalona, trudna pełna rozpaczy i bezsilności. Nasze dzieci nawet
    nie wiedzą z jakim uczuciem my o nich mówimy. Może, gdyby wiedziały, byłoby nam
    łatwiej się dogadać. Ale znowu: to tak łatwo się muwi...
    Tak sobie myślę, że może z tą pocztą to dobry pomysł.

    Zobaczymy jak będę gadać jak mój maluszek będzie miał 13 lat. Już sie boję.
    Muszę sobie ją znowu przeczytać, bo z wiekiem dziecka problemy się zmieniają.
    Gdy czytałam ją drugi raz też mi pomogła, choć wydawało mi się wcześniej, że
    wszystko wiem, tylko jakoś nie wychodzi.
    Pozdro - Ilona



    Temat: Szkoła Podstawowa - państwowa czy społeczna ??
    Mój syn chodzi do IV klasy Społecznej Szkoły Podstawowej w Gdańsku.
    Społeczna od prywatnej różni się tym, że nie jest źródłem dochodu właściciela
    (u nas jest to Towarzystwo Szkolne - organizacja założona ponad 10 lat temu
    przez rodziców w celu utworzenia tej szkoły). Czesne pokrywa tylko koszty
    działania.

    Wracając do meritum.
    Wybrałam tą szkołę, ponieważ:
    1. szkoła jest kameralna, tylko podstawówka, po jednej lub dwie klasy w każdym
    roczniku, maksymalnie 12 uczniów w klasie;
    2. wszyscy nauczyciele znają wszystkich uczniów i ich rodziców (spotykamy się
    często na imprezach ogólnoszkolnych);
    3. nauczyciele i dyrekcja mają doskonałe podejście do dzieci i zapał do pracy,
    podstawą wychowawczą w szkole jest metoda przedstawiona w książkach "Jak mówić,
    żeby dzieci słuchały..." Adele Faber (drugiej autorki nie pamiętam) - dzieci
    motywowane pozytywnie, w każdym znajdą dobre cechy, każde dziecko uczy się na
    miarę swoich możliwości;
    4. przed zapisaniem syna rozmawiałam z dziećmi na przerwie - to jest szkoła, do
    której sama chciałabym chodzić;
    5. jest czynna od 7:00 do 17:00 i ma szeroką ofertę zajęć pozalekcyjnych
    (rozmaite kółka przedmiotowe, szachy, zajęcia teatralne, logopedię i terapię
    pedagogiczną), basen jest dodatkowo płatny.

    Z perspektywy czasu widzę, że wybór był znakomity. Syn uwielbia chodzić do
    szkoły, rodzicom dobrze współpracuje się z nauczycielami. Dziecko dostało
    numery telefonów do nauczycieli i dzwoni do nich w razie potrzeby. Szkoła ma
    program profilaktyki uzależnień i spotkania z psychologiem dla rodziców.
    Jest integracyjna. W klasie mojego syna jest chłopiec jeżdżący na wózku
    inwalidzkim. Przyjmowane są również dzieci tzw. "trudne" jednak do tej pory
    współpraca nauczycieli i rodziców była na tyle skuteczna, że nie mieliśmy
    większych problemów.
    Szkoła wymaga również aktywności rodziców (wspólne imprezy, wycieczki,
    organizowanie niespodzianek dla dzieci z okazji Dnia Dziecka). Tu nie przejdzie
    postawa typu "płacę, więc wymagam, żeby mi dzieckiem głowy nie zawracać".

    Mój syn w zeszłym roku mówił koledze, że był u wychowawczyni w domu. Kolega
    zapytał: "Korepetycje?" a syn na to: "Nie. Parapetówka.". Wychowawczyni
    zaprosiła do swojego nowego mieszkania całą klasę na parapetówkę

    Nie wątpię, że są dobre szkoły państwowe jak i beznadziejne szkoły prywatne.
    Dla mnie ważne było, żeby szkoła nie zniechęciła syna do nauki.

    Radzę odwiedzić wybrane szkoły. Porozmawiać z uczniami na przerwie. Porozmawiać
    z nauczycielami. Ocenić bezpieczeństwo - np. czy każdy może do szkoły wejść.

    Życzę dobrego wyboru. Wiem, że nie jest łatwo. Już się martwię, jak wybrać
    gimnazjum a to dopiero za ponad dwa lata Mam nadzieję, że tu już syn sam
    zdecyduje i będę miała problem z głowy.

    Pozdrawiam,
    Dagmara

    PS. Dowożę syna do szkoły 20km. Mieszkamy w Gdyni.



    Temat: zalamalam sie - problem z 10-latką..
    Nie chodzi o to, aby jak na huśtawce przelecieć z jednej strony na drugą.
    Odpuścić, nie znaczy "olać" całkowicie.
    Na przykład dlaczego:

    >" Nie mowilam nic kiedy
    > ewidentnie nie robila nic w domu z prac domowych."

    ?
    Jeśli ma jakiś obowiązki, to jakie konsekwencje ponosiła, gdy ich nie dopełniła?
    Jeśli nie ma, to co zrobiłaś, aby ją do nich wciągnąć? Wspólne gotowanie,
    pranie, sprzątanie itp. może też być fajnym sposobem na wspólne spędzanie czasu
    (byle krótkim ;) )

    Moim zdaniem chodziło o przeniesienie uwagi ze szkoły na dziecko. Zobaczyć ją
    nie tylko jako uczennicę. Oceniać nie tylko przez pryzmat jej osiągnięć
    szkolnych. Chwalić, ale też uczyć ponoszenia konsekwencji swoich decyzji.
    Pozwolić jej na eksperymentowanie. Dać jej prawo do błędu. Wspierać ją i pomóc
    dostrzec rozwiązanie, a nie tylko narzucić jej własne.

    Czasem konsekwencje długotrwałe są zbyt trudne dla dziecko, bo ono potrzebuje
    czegoś tu i teraz.

    Na Twoim miejscu usiadłabym z córą i zastanowiłabym się NA SPOKOJNIE co teraz?
    Zejście z innych przedmiotów na trójki jest na razie mniej ważne. Zajmij się
    matematyką. Czy ona rozumie, że może zostać w klasie? Z czym to jest związane?
    To nie jest Twój problem, tylko jej. Weźcie dużą kartkę i spiszcie rozwiązania.
    Co może zrobić, aby wykorzystać ostatnią szansę na zdanie? Niech ona też coś
    wymyśli. Nie tylko Ty. Nawet zacznij od niej. Na początku ważne jest, aby
    zapisywać wszystkie pomysły, także te najdurniejsze. Ja dodatkowo proponowałam,
    aby zapisać przyczyny powstania problemu. To znaczy ja wymyślałam, trochę moje
    dziecko. Bo łatwiej było mi znaleźć rozwiązanie, gdy znałam przyczyny. Dopiero
    na następnym etapie można wykreślić te najbardziej bzdurne i pozostawić te
    najrealniejsze. Ale to w żadnym wypadku nie powinno być tylko Twoje zarządzenie.
    Ona też musi wziąć w tym udział. Ona musi być ważna. To jej życie, jej problem.
    Ty ją wspierasz i jej pomagasz, ale za nią nie rozwiążesz. Pilnuj tego, aby
    pokazać, że ona jest ważna, a jej pomysły przyjmij ze zrozumieniem.

    Jeśli ustalicie coś wspólnie (ale to nie może być tylko Twoja inicjatywa), to od
    razu określ konsekwencje. Powyżej zaproponowałam Ci, abyście skupiły się na
    bieżącym odrabianiu lekcji. Jakie konsekwencje można zastosować, gdy dziecko ich
    nie odrobi? Najlepiej sprawdza się marchewka na końcu kija ;) Wyjdziesz na dwór,
    gdy odrobisz lekcje. Marchewka :) Nie potrafi? Ustal, że przez pewien czas
    jesteś do jej dyspozycji. Pomożesz, gdy Ciebie o to poprosi. Albo powiedz, że
    nie potrafisz jej uczyć i niech ona wymyśli, kto jej pomoże (babcia?
    korepetytor?). Może wymyślisz coś innego. Ona potrzebuje zachęty (tej
    marchewki), ale też i tego, aby ponieść bardziej bieżące konsekwencje. I nie
    oczekuj, że to się zmieni za tydzień lub dwa.

    A w tym wszystkim ważny jest Twój SPOKÓJ. Naucz się wyjść, gdy czujesz, że Cię
    ponosi. Fajnym wentylkiem jest poczucie humoru. Jak mojej córze wychodziły
    głupoty z matematyki, to śmiałam się, że będzie obrywać młotkiem po głowie za
    każdą bzdurę (bo np. obliczała, że normalne, pokojowe, drzwi mają 9m szerokości,
    a po sugestii, aby się zastanowiła, stwierdzała że "ależ oczywiście, mają 9 cm"
    ;) ). Ale my w takich żarcikach rodzinnie trenujemy się od dawna.
    Innym "odstresowaczem" jest ruch. Szybki spacer, rower, badminton itp. Ja czasem
    trudne problemy omawiam w łóżku u dzieciaków - bo starym nawykiem nauczyłam się
    zachowywać spokój wieczorem, w ciszy, trudniej jest też zabić własne dziecko,
    gdy się je przytula ;) Teraz np. starsza siedzi w swoim łóżku-norce, a ja obok
    siedzę na piłce (bo takie kołysanie też mnie uspokaja), jak się wkurzę to zanim
    zacznę warczeć wychodzę i potem znowu wracamy do rozmowy.

    Być może ten zawalony rok byłby dla niej jakimś otrzeźwieniem. Ja osobiście
    raczej spróbowałabym jej pomóc uniknąć tego.

    > nagle jej sie zmieni po 2-3 miesiacach przekonania sie ze mozna nie
    > robic nic i jest do tego fajnie: nie gadaja, nie prosza, nie
    > zmuszaja do pracy, co wiecej przyjemnie i milo w domu?

    Rodzice nie mogą być fajni. Oni w tym wieku mają za zadanie pilnować granic. Dać
    dziecko szerokie pole manewru, dać prawo do własnych pomysłów i pozwolić na
    ponoszenie konsekwencji. Ale nie przez gderanie, ciągłe proszenie, marudzenie.

    Polecam osobiście lekturę "Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały - jak słuchać,
    żeby dzieci do nas mówiły" Adele Faber, Elaine Mazlish
    oraz "Kiedy pozwolić? Kiedy zabronić?" MacKenzie Robert.
    Musisz zdobyć wiedzę, bo to jest problem, który Ty musisz rozwiązać. Może
    sensowny psycholog dla Ciebie też byłby dobrym rozwiązaniem (terapia rodzinna?
    systemowa?)

    Pozdrawiam
    Jola



    Temat: Proszę o definicję, bo się pogubiłam...
    sasha3 napisała:

    > Mogłabyś podać jakies przykłady? Ciekawi mnie to, bo nigdy dotąd nie
    > interesowałam się koncepcją wychowywania bezstresowego.
    > I w takim razie samo określenie "bezstresowe" jest dla mnie bez sensu. Nie
    > można mówić po prostu "wychowywanie mądre"?
    Można uzyc określenia "wychowywanie mądre" i na pewno będzie to bardziej
    precyzyjne niz wychowanie bezstresowe.
    Co do przykładów, to ja na razie jestem raczej teoretykiem niż praktykiem, bo
    dziecko ma niespełna 9 miesięcy. Doświadczenia własne (z domu rodzinnego) i
    bliskich bliźnich wsparłam lekturą ksiązki "Jak mówić żeby dzieci nas
    łuchały...". Mam nadzieję, że w wielu wypadkach pomoże wrodzona intuicja lub
    nabyta zdolność do wyczuwania smutków i przykrości (nie wiem jak, ale problemy
    wyczuwam z punktu...źle, że czasem zamiast współczucia budzą irytację). Już
    teraz stać mnie na to, żeby słuchać kiedy moje dziecko płacze ze smutku lub ze
    złości. Siadam obok, słucham, głaszczę lub pocieszam, nie przejmując się tym,,
    że póki co raczej nie rozumie słów. Tego zabrakło mojej mamie - czasu na
    wysłuchanie i próby zrozumienia, zamiast zlekceważenia, umniejszania problemu
    lub niby przyjaznego, ale wyśmiania. Ja nigdy nie miałam problemu z brakiem
    cierpliwości do dzieci...zawsze miałam dobry kontakt, nawet w zamierzchłych
    czasach szkoły podstawowej kiedy nie pamietam jakim cudem lądowałam na
    ploteczkach w gronie pierwszoklasistów, choć sama byłam w klasie 7-8, mam
    nadzieję, że z tego nie wyrosłam.
    Zamierzam uniknąć wyjątkowo denerwującego (przynajmniej dla mnie) wychowywania
    przez przywoływanie przykładów typu a Ania (moja siostra) coś tam, a Twoje
    kuzynki coś tam, a Twoje koleżanki to hoho! W moim przypadku nie tylko mało
    skuteczne, zwłaszcza kiedy lepiej od moje mamy wiedziałam, że to tylko ułamek
    prawdy i przykład aż tak świetlany nie jest, ale szkodliwe, deprymujące i to
    bardzo...i rodzi poczucie bycia niekochanym, no i kompleksy.
    Zweryfikować wymagania, obowiązki, zakazy - są bardzo ważne. Ale równie ważne w
    tym wypadku jest uzasadnienie dlaczego tak, a nie inaczej, nie na zasadzie "bo
    tak" i "bez dyskusji". No i docenienie wywiązywania się z obowiązków (zwłaszcza
    niektórych), a nie traktowanie tego jako czegoś oczywistego...Mam nadzieję, że
    uda mi się to co zawsze udawało się mojemu ojcu - kiedy on czego wymagał, to
    prosił i spełniało się prośbę, żeby sprawić przyjemność...mama kazała i albo
    robiło się to dla świętego spokoju albo generowało konflikt.
    Oddzielenie własnych oczekiwań od aspiracji i możliwości dziecka - własne
    oczekiwania zachować dla siebie (nie oznacza, że nie można o tym powiedzieć),
    ale doceniać i promowac osiągnięcia, pomagać przy kłopotach (dla mnie w czasach
    szkolnych dwója/trója lub uwaga to była katastrofa) i pomagać dziecku w
    rozwijaniu pasji (nawet dalekich od własnych). Oczywiście jeżeli moja córka (i
    mam nadzieję jej jeszcze nie zaplanowane konkretnie rodzeństwo) okażą się
    szkolnymi leniami i obibokami to mimo stresu zostaną zmotywowane (czyt.
    zmuszone) do pracy...(oby) na miarę mozliwości. Tutaj też łatwo wprowadzić
    dodatkowy stres w niewłaściwy sposób motywując lub nie doceniając...
    Kar cielesnych nie przewiduję - nie mam jednak wątpliwości, ze pacnięcie po
    łapkach w sytuacji zagrozenia, czyli próby dotkniecia czegoś gorącego lub
    wsadzenia paluszków gdzie nie można, mogą się zdarzyc, bo to reakcja
    automatyczna. Mnie rodzice też nie bili - rodzinna plotka opowiada o jednym
    laniu, którego nie pamiętam, a jeżeli cała opowieść jest prawdziwa to się nie
    dziwię. Co do innych kar..to pewnie takie jakich sama zaznałam - embargo
    na tv, ograniczenie kontaktów towarzyskich, dodatkowe obowiązki itp. Nagrody
    pewnie podobnie np. realizacja mniej lub bardziej skrytych możliwych do
    realizacji marzeń. Ważne - jasne określenie co i dlaczego. Choć u mnie w domu
    też nie było z tym problemu, moze czasem kara była niewspółmierna, ale chyba
    zawsze zasłużona...
    Pole do stresów duże (nadal mogłabym wymieniać)...ale chyba sama idea polega na
    tym, żeby uznać dziecko za partnera (zgodnie ze słowami Korczaka, "dziecko też
    człowiek tyle, że mały"), nie rezygnując z wymagań, obowiązków, zakazów, kar i
    oczywiście przyzwoleń i nagród, wychowywać tak, żeby nie naruszać w niczym
    praw, w tym nietykalności drugiego (małego) człowieka. Znależć czas, żeby
    tłumaczyć "co i dlaczego", nawet jeżeli zrozumie za 50 razem....
    Pozdrawiam
    Ula




    Temat: sztucznosc a skutecznosc
    sztucznosc a skutecznosc
    Ech...wczoraj spotkałam się z przyjaciółmi. Byłam zarówno jedyną samotną jak
    i jedyną dzieciatą w towarzystwie. W ktoryms momencie zeszło na wychowywanie
    dzieci, na metody opisane przez Mazlish i Faber w słynnej serii
    ksiązek : "Jak mowic , zeby dzieci słuchały, jak słuchać,zeby do nas
    mowiły", "Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci" etc.
    Nie umiałam przekazać sensu tych metod. MOich przyjaciół rozbawiła ich
    sztuczność. Ze gotowymi formułkami komunikuje się dzieciom,jakie reguły
    panują w domu i społeczenstwie bez dawania im poczucia, ze ktos im rozkazuje.
    Nie potrafiłam wytłumaczyc, dlaczego to dla mnie takie wazne, dlaczego
    uciekam do ksiązek zamiast intuicyjnie i NATURALNIE rozmawiac z dzieckiem i
    je wychowywac. Chyba sie wstydzilam, zostawilam temat wsrod, rzeczywiscie
    dowcipnych, wariacji na temat tego typu komunikatów (np"mleko chowamy do
    lodowki" a nie"schowaj mleko do lodowki"; "nie lubie, jak ktos rusza moje
    buty" " zamist: " nie ruszaj moich butow" etc) .

    Ja oczywiscie wiem, ze to moze brzmiec sztucznie. szczegolnie na poczatku.
    ale roznica jest dla mnie wybawieniem. jak uzyję metody, dziecko mnie
    poslucha, po jednym , dwoch powtorzeniach. powie : acha, rzeczywiscie",
    albo: " dobrze, to juz to robię", albo" przepraszam, rzeczywiscie" z
    usmiechem- i poslucha. ma 3 lata.
    jak nie uzyję tylko powiem - nie rob tego, rob to, etc. to nie slucha od
    razu. powtarzam, powtarzam, ja sie denerwuje coraz bardziej, bo, np sie
    spieszymy, a on odmawia ubierania do wyjscia, ucieka gdy chce mu pomoc.
    jestem sama i nie wynioslam z domu wzorcow, ktore pozwolą mi poradzic sobie w
    akiej sytuacji bez jakiejs skutecznej METODY komunikacji. Po porstu w ktoryms
    momencie, sfrustrowana, wsciekla, spozniona, wkurzona na maxa zacznę
    wrzeszczec strasznie ,nastepnym etapem będą slowa niecenzuralne, potem rzuce
    w nigo butem, potem, w nerwach dam mu klapsa. On w histerii, ja w histerii,
    wyjscie pol godzin pozniej.
    Jestm i przykro, ze nie umialam o tym opowiedziec swoim przyjaciolom,
    ktorych cenie i przez ktorych chcialabm byc zrozumiana. ale sie wstydzilam.
    Oni wszyscy sa parami, maja rodziny, ktore im beda pomagac, jak juz urodza im
    sie dzieci, maja pieniadze na nianie, masaze, i kazde inne relaksowanie i
    doladowywanie sie gdzie indziej, gdy opieka nad ukochanym dzieckiem troche
    zmeczy. Ja jestem sama z dzieckiem, ledwo wiaze koniec z koncem, jesli zdam
    sie na swoje naturalne sposoby komunikacji, tobedzie katastrofa. dlaczego
    jest smieszne, ze ucze sie cudzych metod, skoro moje sa nieskuteczne i
    szkodliwe dla dziecka? dlaczego skoro znalazlam sobie metode radzenia sobie z
    gniewem i wyrazania go w sposob ktory nie budzi moich wyrzutow sumienia, ze
    krzywdzi trzylatka, i powiesilam sobie sciagawke na kuchennej szawce, zeby
    miec to przed oczyma,to gorzej, niz gdybym w totalnej frustracji sworzyla mu
    dom w ktorym rzadzi przemoc? A moje wzorce są wlasnie takie?

    Tylko jak powiedziec o tym pzyjaciolom, ktorzy nie maja ani takich
    doswiadczen, ani wlasnych dzieci, ani nawet perspektywy, ze moga nie miec
    gdzie znalesc neutralnego ujscia gniewu, jesli taki nimi zatrzesie i bedam
    ieli ochote wyladowac na dziecku. Tacy ludzi, to oczywiste, o wiele czesciej
    z humorem rozladuja sytuacje konfliktowe w swoim domu CALKIEM NATURALNIE. A
    ja musialam sie tego humoru nauczyc. i teraz mi idzie, synek sie smieje, ja
    sie smieje, sytuacja uratowana. Co z tego, ze to sztuczne sformulowanie?
    nauczylam sie go, przestalo byc sztuczne. Pomaga mi i mojemu dziecku.

    Czy naprawde to takie smieszne? czy jstem pokręcona "psychologiczną' mamusia?
    Jestem pokręcona mamusia, ale dzieki takim metodom sie odkrecam.

    Tak mnie frustruje, ze nie umialam tego przekazac ludziom, ktorych lubie,
    szanuje i chcialabym byc przez nich zrozumiana.




    Temat: Same tak wychowujecie swoje dzieci...
    Jogo, przejrzałam posty wyżej i co znalazłam:

    - Twoje:

    > To samo dotyczy
    > książki Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby do nas mówiły.
    > Wiele przykładów jest przekonujących, ale propozycja, żeby zapobieć na
    > przykład
    > złemu zachowaniu w sklepie poprzez rysowanie razem z dzieckiem, jak pięknie
    > mamie pomaga przed wyprawą do sklepu jest dla mnie pomysłem jak z księżyca,
    > co
    > źle świadczy w ogóle o mentalności autorek. A która normalnie zajmująca się
    > domem i pracą (lub domem) matka (czy ojciec) ma na to czas?

    Pytam więc jeszcze raz - czy i dlaczego uważasz, że normalnie zajmujące się
    domem mamy nie są w stanie realizować zasad "Jak mówić..."?

    Dlaczego propozycja z "Jak mówić..." ma źle świadczyć o mentalności autorek?

    Podaj mi proszę, czemu Ty osobiście nie masz czasu na rysowanie zakupów i
    uważasz to za tak niemożliwy do wykonania pomysł.

    Po lekturze Twojego postu powyżej ("A która normalnie zajmująca się
    domem i pracą (lub domem) matka (czy ojciec) ma na to czas?") nasuwa się myśl,
    że przy dziecku realizujesz program minimum i na większy wysiłek włożony w
    wychowanie Cię nie stać. Pewnie jest jakiś inny powód, ale ja go nie znam, bo o
    tym nie pisałaś. Pamiętaj, odczytuję tylko posty, nic więcej, więc warto dbać o
    precyzję.

    ........................

    A to jest cytat z mojego postu i dotyczy mojej osoby, więc nie pisz, że ja
    Tobie zarzucam, że się nie potrafisz bawić z dzieckiem - pisałam o sobie,
    jak "Jak mówić..." sprawdza się w moim wypadku:

    >A ja powiem nawęt więcej - ja, tak jak zdaje się Adzia )) nie bardzo
    >potrafię
    >bawić się z córeczką w jej zabawy ("mamoooo, graj ta lalką..."). Wolę razem z
    >nią sprzątać, gotować, planować, albo czytać jej lub łazić na spacery.

    Nie doczytałas się, skoro piszesz że:

    >że pewnie nie potrafię bawić
    > się w zabawy, które by się dziecku podobały

    .............................

    Nie wiem, czy jestem w mniejszości, czy w większości, i co to ma mieć do
    rzeczy. Zdaje się, że na tym wątku jest kilka osób o zbliżonych poglądach i po
    jednej, i drugiej stronie.

    Argumenty skierowane wyłącznie do mojej osoby a nie do treści moich postów
    (najwyraźniej przez Ciebie niedoczytanych) jakoś mnie nie przekonują. Bo to nie
    są w ogóle argumenty )))))

    Piszesz Jogo:

    > w swoim liście starałam się być rzeczowa, na
    > ile mi to wyszło czytelnikom oceniać,

    no i masz babo placek ))) ja, jako czytelnik, oceniłam że nie jesteś
    rzeczowa, wypisujesz banialuki typu "żadna matka nie ma czasu poświęcić chwilki
    na przygotowanie dziecka przed zakupami".

    Jak masz ochotę na wykazanie się rzeczowym podejściem do dyskusji, to odpowiedz
    na moje pytania a propos "Jak mówić..." i pomysłu z rysowaniem zakupów,
    naprawdę mnie interesuje czmu ten pomysł jest wedłu Ciebie taki nierealny
    i "źle świadczy o mentalności autorek".




    Temat: Odwiedziny dzieci
    Jezusiemaryjo. Czuję się lekko zaskoczona. Czyzby normą, pożądaną normą, było
    odsądzanie Exów od czci i wiary, a przynajmniej manifestowanie swoich
    negatywnych uczuć do Exa? Bo mam dziwne wrażenie, że mój układ w oczy kole, a
    juz zupełnie niezrozumiałe jest dla mnie określanie osób w to
    zaangazowanych "idealnymi".
    Po pierwsze żadne z nas idealne nie jest.
    Po drugie: od mojego rozwodu upłynął rok i może miałam to szczęście, że szybko
    przeszłam nad tym do porządku dziennego. MIędzy innymi dzięki Niemęzowi. Tym
    bardziej szanuję Exa, że odnalazł swoje miejsce jako ojciec w sytuacji, gdy
    matka jego dziecka związała się z kimś innym.
    Po trzecie: może miałam tez to szczęscie, że precyzyjnie ( w miarę) moge
    wyliczyć, w ilu sprawach dotyczących mojego wtedy jeszcze męza to ja nawaliłam,
    nie zdałam egzaminu, zawiodłam itd. Innymi słowy jestem daleka od twierdzenia,
    że "to zły mężczyzna był" i ponosi całośc winy.
    Po czwarte: doskonale znam sytuację czepiania się czyichś spodni w celu
    ubłagania, aby nie wyjeżdżał z kumplami na cztery dni i nie zostawial mnie z
    dwutygodniowym noworodkiem. Analogiczne motywy dotyczące wakacji, weekendów,
    spotkań ze znajomymi i wyjśc na siłownię tez przerabiałam.
    Po piąte: na rynku istnieje olbrzymia popularnośc rozmaitych poradników: jak
    mówić, żeby dzieci nas słuchały; jak zmienić siebie i tak dalej. Rozumiem, że
    kupuje się je i czyta tylko po to, aby wyrazić uznanie dla autora, po czym
    stwierdzić "to i tak sytuacja idealna niemożliwa do zastosowania w praktyce".
    Otóż ja uważam inaczej. Nie czytam wprawdzie poradników, ale staram się
    zachowywac obiektywizm w zyciu codziennym. I wychodzi mi, że nie ma czerni i
    bieli, a także, że jeśli chce się zmienić swiat należy zacząć od siebie. No to
    zaczynam. To nie jest żadne bohaterstwo, tylko elementarna przyzwoitośc w
    stosunku do świata. Nie uzywajmy więc słów "ideał", bo dojdziemy zaraz do
    wniosku, że niedościgłym ideałem jest kasowanie biletu, skoro można jechac na
    gapę. Wiadomo, że wiele rzeczy można robić po linii najmniejszego oporu i że
    wielu ludzi tak robi. Inne pytanie czy nas to usprawiedliwia? Niech każdy sobie
    sam udzieli odpowiedzi.
    PO szóste: zgadzam się z Ewą w kwestii unormowania kontaktów między ojcem a
    dziećmi i szukaniu optymalnego wyjścia. Proponujesz dość częste kontakty, warto
    pogadać z Exem i dokładnie wysondować, czemu mu to nie odpowiada. MOżliwości
    jest kilka, między innymi ta wymieniona przez KKokos. Jednoczesnie jednak (to
    do Kkokos) nie da się arbitralnie stwierdzić, że ktos nie wykorzysta szansy,
    jesli mu się tej szansy nie da. Żadna z nas nie jest prorokiem, a ludzie
    potrafią w sytuacjach ekstremalnych (rozwód) przewartościować swoje podejście
    do dzieci. Częsta jest sytuacja, kiedy olewający tatuś zaczął się interesowac
    dziećmi własnie po rozwodzie.
    Po siódme: każda z nas dzieli się swoim doświadczeniem, bo przecież nie
    sąsiadki. Jak to się ma do mentorstwa- nie wiem, ale byc może
    istnieje "samodzielna political correctness" w mysl której nalezy odgórnie
    zgadzać się z pewnymi dogmatami typu "kazdy facet to świnia, więc nie należy go
    traktować jak człowieka" lub "przyjazne lub choćby obojętne ułożenie relacji
    między rozwiedzionymi rodzicami jest z założenia niemożliwe". Jesli tak to
    faktycznie jestem niepoprawna.
    Rosa




    Temat: Czemu nas nikt się nie słucha...........,
    Tato Wojtku.
    Z twoich postów wyłania się taki oto obraz: oboje pod koniec dnia padacie na
    pyski, jesteście rozdrażnieni i zmęczeni. Czujecie się przytłoczeni górą
    obowiązków. Nie macie czasu dla siebie nawzajem, gdzieś zgubiliście relację mąż-
    żona, jesteście wyłącznie mamusią i tatusiem. Każde z was potrzebuje od tego
    drugiego zauważenia, docenienia swoich wysiłków, wsparcia psychicznego. I
    równocześnie żadne z was nie jest w stanie dać tego wsparcia drugiemu - bo samo
    czuje się wyczerpane. Jeśli drugie zażąda/poprosi o wsparcie - nie wprost,
    mówiąc np. "przytul mnie i powiedz, że jestem dzielny/dzielna" (btw dlaczego
    większość ludzi nie umie takich potrzeb wyrażać wprost?) - tylko okrężnie,
    prosząc o pomoc w jakiejś pracy - czujecie się wykorzystywani i urażeni. No bo
    jak to, to ja tu sobie prawie żyły wypruwam, a mam zrobić jeszcze więcej? I tak
    się nakręca spirala wzajemnych pretensji. Każde czuje się pokrzywdzone i
    wykorzystywane.
    Wniosek jest jeden: macie za dużo do zrobienia, a za mało czasu i sił.
    Rozwiązaniem nie jest szukanie optymalnego rozdziału obowiązków, bo jak byście
    nie rozdzielili, i tak będziecie padać na pyski. Trzeba albo zmniejszyć ilość
    obowiązków (czyli niektóre sprawy olać, np. porządek w domu czy codzienne
    prasowanie), albo zwiększyć siły, czyli zatrudnić pomoc domową. Piszesz, że
    sytuację finansową macie niezłą. No to nad czym się zastanawiać? Jeśli nie
    chcecie powierzać dziecka opiekunce, to niech to będzie gosposia, która
    posprząta, upierze, uprasuje etc. Wam obojgu będzie lżej.
    Musicie mieć czas dla siebie. Nie da się funkcjonować, będąc dyspozycyjnym 24 h
    na dobę. I dotyczy to zarówno Ciebie, jak i żony, bo od pół roku oboje tak
    funkcjonujecie. Efekty widać. Przynajmniej raz w tygodniu zorganizujcie kogoś
    do opieki nad dzieckiem, choćby na dwie godziny, i wyjdźcie z domu. Do
    przyjaciół, do kina, muzeum, dokądkolwiek. Zwłaszcza Twojej żonie jest to
    potrzebne, bo ona od pół roku nie rozstaje sie z dzieckiem ani na chwilę i
    bardzo mało wychodzi z domu. Albo przeciwnie: zawieźcie dziecko do babci czy
    opiekunki, a sami w tym czasie odpocznijcie w domu. Uwaga: odpocznijcie, a nie
    odwalajcie roboty domowe! Bądźcie tylko dla siebie.
    I przede wszystkim: mówcie sobie nawzajem, czego potrzebujecie. I pytajcie się
    nawzajem o to. I, oczywiście, starajcie się w miarę możności te potrzeby
    zaspokajać, a zawsze podchodzić do nich z szacunkiem i uwagą. Jakiekolwiek by
    były. Polecam lekturę książki "Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak
    słuchać, żeby dzieci do nas mówiły" Adele Faber i Elaine Mazlish. To praktyczny
    poradnik z konkretymi metodami komunikacji, które nadają się nie tylko dla
    relacji rodzice-dzieci, ale dla dorosłych też.
    Jeszcze jedno mi się nasunęło: z twoich postów widać, że masz silną potrzebę
    kontrolowania rzeczywistości wokół siebie. Że potrzebujesz, aby pewne rzeczy
    nie tylko były zrobione, ale by były zrobione dokładnie tak, jak uważasz za
    słuszne. Musisz czuć, że masz wszystko pod kontrolą. To jest na dłuższą metę
    cholernie męczące, czuć się za wszystko odpowiedzialnym. Wiem, że dobre rady
    typu "wrzuć na luz" niewiele dają, ale spróbuj jednego: jeśli umówiliście się,
    że jakiś obowiązek należy do Twojej żony, to ty się do tego nie dotykaj. Jeśli
    będziesz kontrolował ją i narzucał sposób wykonania danej roboty, to ona nie
    poczuje się za ten kawałek rzeczywistości odpowiedzialna. Będzie się przy Tobie
    czuła jak podwładna. Jeśli zaś autentycznie potrzebujesz, żeby coś było robione
    tak a nie inaczej, to nie nakazuj, nie krzycz, nie przekonuj, że masz rację i
    powinno być właśnie tak. Powiedz po prostu: kochanie, ja wiem, że Ty uważasz
    tak a tak, i szanuję Twoje zdanie (szanuję, tzn. nie próbuję udowodnić, że nie
    masz racji, nie domagam się, żebyś je zmieniła, nie twierdzę, że jest głupie
    lub nieodpowiedzialne), ale gdy tak robisz, to ja czuję się
    zaniepokojony/zlekceważony etc., i w związku z tym proszę - zrób to dla mnie
    tak a tak, ponieważ tego potrzebuję.
    Reasumując, są dwie sprawy do załatwienia: po pierwsze, zrzucić z siebie część
    roboty, żeby mieć czas odetchnąć i zauważyć się nawzajem; po drugie, usprawnić
    komunikację. Ze szczególnym uwzględnieniem wzajemnego wsłuchiwania się w swoje
    potrzeby. A, i jeszcze trzecia: konsultacja z psychologiem, bo u Twojej żony
    może to być depresja poporodowa i wtedy trzeba to zwyczajnie leczyć.
    Pozdrawiam ciepło. Powodzenia!



    Temat: nikt mnie nie lubi
    z tym domowym kodeksem kar to mi się nie za bardzo podoba... Czy to szkoła
    wojskowa? Dla mnie wygląda to tak, jakby pani psycholog proponowała Wam
    złamanie młodego człowieka... Chyba nie o to chodzi? Nie wiem, jakie były jej
    motywy przy udzielaniu podobnych wskazówek, ale z tego, co mi wiadomo
    psychologowie (oczywiście nie wszyscy) nie są raczej za karaniem. Jesli karą
    jest natrualna konsekwencja postępowania, to ok (nie zdążysz posprzatać to
    przegapisz film), ale w momencie, gdy kara jest jakaś "wymyślona" (nie zdążysz
    posprzatać to nie pojedziesz na wycieczkę) to rodzi to tylko bunt i chęć
    odwetu.
    W przypadku, który opisujesz konsekwencją zachowania syna jest niechęć kolegów
    do niego. No ale tu sytuacja jest bardzo skomplikowana, jak już verdana pisała -
    dzieci odrzucone w dzieciństwie prawie zawsze będą się tak czuć, to swoiste
    piętno, które powraca i powraca... Takie dzieci nie wierzą, ze można je ot tak
    pokochać, zaakceptować. Przeciez rodzona matka mne nie chciała! Muszę mieć
    jakiś feler, mnie nie można kochać, nie zasługuję na to... Kiedy spotykają na
    swojej drodze osobę, która obdarza je uczuciem i troską "nie wierzą" w to i
    starają się wszelkimi sposobami sprawdzić jakość tego uczucia: "czy jeśli
    nawrzeszczę na nią/pójdę na wagary/pobiję kolegę/itd, czy dalej będzie mnie
    kochać i akkceptować?" Te dzieci sądzą, że to jakaś podpucha, ze gdzieć tkwi
    haczyk, i starają się go znaleźć... Czytałam kiedyś w WO historię pewnego
    chłopca, który stwarzał w adopcyjnej rodzinie problemy i został odrzucony
    (straszny reportaż!)- tu mechanizm niestety potwierdził się zgodnie z jego
    przewidywaniami...
    Twój syn prawdopodobnie robi właśnie coś takiego - cały czas sprawdza,
    wypróbowuje... Jedyne, co mozesz robić, to nie ustawać w okazywaniu mu uwagi i
    swojej miłości. Jednocześnie wymagając tak, jak każdy inny rodzic od swojego
    dziecka.
    "Jak się wtrącimy, to cały żal
    skupia się na nas: nie kochamy Go tylko Grzesia i jak zwykle jest obrażony.
    Obraża się również o prośby typu: wiem, że myłeś buzię, ale niezbyt dokładnie
    to zrobiłeś, umyj proszę jeszcze raz. Prośby wypowiadane są w sposób bardzo
    serdeczny i nie podważający jego umiejętności, mimo to, wykrzykuje wtedy: że
    wie o niedokładnym myciu, że nie jest głupkiem ,itp"
    Na to możesz odpowedzieć, że oczywiście, ze nie jest głupkiem, nikt nic takiego
    nie mówi, po prostu zwróciłaś uwagę, że buzia jest niedomyta. I w koło Wojtek,
    cierpliwie i konsekwentnie. Czasami brakuje słów, polecam książkę "Jak mówić,
    żeby dzieci suchały...".

    Nie jest też możliwa
    jakakolwiek rozmowa między mną a mężem bez jego uczestnictwa. Krzyczy wtedy, że
    Go obgadujemy. Żadne wyjaśnienia, że tak nie jest, że to nieprawda, do niego
    nie docierają.

    Możesz powedzieć, że nie obgadujecie go ale o nim rozmawiacie, bo jest dla Was
    ważny po prostu...

    I tak dalej. Ciężka to praca, z każdego zdania i gestu musi płynąć akceptacja,
    to może być bardzo trudne, tak się nieustannie pilnować... Ale tak trzeba. Nie
    znaczy to, że należy przegiąć w drugą stronę - kochać to też wychowywać,
    stawiać wymagania... Uff, sama nie wiem, jak bym się odnalazła w tej sytuacji.
    Jesteście wspaniałymi ludźmi, zdecydowaliście się na niesamowitą rzecz -
    obdarzenie miłością dwóch odrzuconych chłopaków... Na pewno jest lepiej,
    gorzej, różnie. Ale robicie bardzo dużo, staracie się, może któregoś dnia młody
    poczuje się na tyle bezpiecznie, że "zluzuje", może dacie mu tyle oparcia, że
    nie będzie musiał w kółko wypróbowywać Was... Krzyś oczywiście nie jst pępkiem
    świata, ale to zrozumiałe, że tak strasznie pragnie nim być. Ciężko
    wyprowadzać go "z błędu", póki co należy mu się maksimum uwagi, do innych
    rzeczy dojdzie sam - Wy nie macie przecież wpływu na to, jak zachowują się
    wobec niego koledzy...
    Rozpisałam się a w sumie chciałam przekazać jedno - kochać, kochać, kochać, być
    przy nim ale nie dawać sobie wejść na głowę.. Łatwo powiedzieć!




    Temat: gdy Brat bije Siostre
    Tłuc się będą na bank. Tego nie unikniesz choćbyś na rzęsach stawała. Nawet
    jeśli w domu będziesz unikać złych wzorców, to jest jeszcze podwórko,
    przedszkole, szkoła, telewizja...
    Napiszę Ci jak jest w teorii a potem jak wygląda praktyka u mnie
    Więc w teorii powinnaś jasno określić granice tego co wolno i tego czego nie
    wolno. Jak widzisz, że brat bije siostrę powinnaś wyraźnie mu powiedzieć, że bić
    nie wolno. Taka obowiązuje zasada, i syn powinien się jej trzymać.
    Jak już określisz granice to potem masz cały wachlarz narzędzi działania.
    1. Zastanów się jakie emocje wywołują takie zachowania u syna. Spróbuj je nazwać
    i wczuć się w sytuację syna.
    2. Powiedz synowi jakiego zachowania oczekujesz, podpowiedz mu sposoby na zabawę
    / wyrażenie złości, zazdrości... (jeśli syn w zabawie staje się zbyt agresywny
    powiedz mu, jak może się bawić dinozaurem np. coś w stylu: "dinozaury nie
    biegają po pleckach, mogą biegać po łóżku/dywanie/szafce...) Generalnie należy
    unikać używania słowa "nie" i zastępować je opisem zachowania pożądanego przez
    nas (zamiast: "nie płacz" mówi się "uspokój się"...)
    3. Zapowiedz jakie spotkają syna konsekwencje, jeśli sytuacja się powtórzy, a
    potem to zrealizuj (np. jeśli dalej będziesz skakał dinozaurem po siostrze
    zabiorę ci go)
    4. Zauważaj każdą sytuację, w której brat z siostrą bawią się zgodnie

    Już mi nic więcej nie przychodzi tak na szybko do głowy. Taka jest teoria i
    napisałam Ci tyle ile pamiętam z kursu dla rodziców. Szczegóły znajdziesz w
    naszych postach ze szkoły dla rodziców.
    A teraz praktyka.
    Mój syn w lipcu skończy 4 lata i ma 2 siostry. Jedną starszą o 2 lata i drugą
    młodszą o prawie 3. Młodsza ma teraz 13,5 m-ca, czyli układ bardzo podobny do
    Twojego.
    Chodzimy z mężem na zajęcia SDR. Próbujemy stosować te metody o których Ci
    pisałam z różnym skutkiem. Syn jest zazdrosny szczególnie o młodszą siostrę, bo
    ona zostaje ze mną w domu, kiedy on "musi" chodzić do przedszkola. Wie co wolno,
    a czego nie wolno. Czasem go ponosi. Ostatnio obserwuję u niego zmęczenie
    materiału i nasilenie agresji, ale jakoś sobie z tym dajemy radzę. Grunt, żeby
    być konsekwentnym. Nie spodziewaj się, że poprawa zachowania nastąpi z dnia na
    dzień. To jest proces. Ale wiem na pewno, że te metody działają. Zachęcam cię do
    przeczytania książek Adele Faber i Elaine Mazlish "Jak mówić, żeby dzieci nas
    słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły" i "Rodzeństwo bez
    rywalizacji". Ta wiedza przyda ci się na pewno i pomoże sporo zrozumieć.

    Nie wiem, czy takiej odpowiedzi się spodziewałaś. Gdyby coś było niejasne
    spróbuję coś jeszcze dodać. I na pewno jeszcze inne dziewczyny coś Ci doradzą.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dsj4cup.htw.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukano 214 rezultatów • 1, 2, 3 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Design by SZABLONY.maniak.pl.