Strona Główna
jajko wielanocne z papieru
jajko wielkanocne-wycinanka
jajko wielkanocne wykonanie
jajko białko
jajko czy kura
jajko na miękko
jajko na szydełku
Jajko świąteczne
jajko wielkanocne
jak napisać podanie bierzmowanie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalia97.keep.pl

  • Widzisz wypowiedzi wyszukane dla zapytania: jajko laska





    Temat: Jak zrobic dobry sos tatarski lub inny, który by
    szybko wysylam Wam to, co ostatnio zgromadzilam z Forum i nie tylko, ale zaraz
    jeszcze pogrzebie we wlasnych notatkach. mysle, ze to juz moze byc baza do
    wlasnych pomyslow:))

    Sos tatarski
    Składniki: mały słoiczek majonezu, płaska łyżka musztardy, sok z dwu małych
    cytryn, łyżka świeżo utartego chrzanu, 2 łyżki posiekanego szczypiorku,
    posiekany mały korniszonek, żółtko na twardo przetarte przez sitko i drobno
    posiekane gotowane białko.Składniki połączyć, Doprawić do smaku solą, szczyptą
    cukru pudru i odrobiną mielonej papryki.

    Sos chrzanowy doskonały
    Składniki: ok. 200 g chrzanu (1 spory korzonek),łyżka masła, łyżka mąki, 150g
    śmietany, 1 żółtko, sól, cukier i sok z cytryny do smaku. do rozprowadzenia
    sosu trochę mleka, wody lub rosoł.
    Umyty chrzan włożyć na 1-2 dni do zimnej wody (łatwiej go potem utrzeć i straci
    nieco goryczy. Następnie korzeń obrać i zetrzeć na drobnej tarce, zalać w
    garnuszku wrzątkiem i pozostawić na 15 min. w otwartym oknie, ulatniają się
    wówczas ostre substancje eteryczne. Następnie należy postawić rondelek na
    niewielkim ogniu. dodać masto i dusić chrzan ok. 15 min. Mąkę rozprowadzić
    niewielką ilością rosołu, mleka lub wody, wlać do chrzanu, doprawić solą,
    cukrem oraz sokiem z cytryny i chwilę pogotować, mieszając. Jeśli sos jest za
    gęsty (powinien mieć konsystencję gęstej śmietany}, wlać trochę rosołu czy
    mleka. Dodac następnie śmnietanę zmieszaną z żółtkiem i jeszcze chwilę mieszać
    na niewielkim ogniu, nie dopuszczając do wrzenia. Sos można podać na zimno do
    jaj na twardo, zimnych mięs lub na gorąco do wędzonki, gotowanej ryby i mięsa.
    Sos można złożyć do słoików ze szczelnym zamknięciem i przechowywać przez kilka
    dni w lodówce.

    Chrzan tarty z jajkami
    8-10 dag chrzanu (jedna laska) umyć, oskrobać, zamrozić; zetrzeć na drobnej
    tarce.
    2 jaja na twardo (całe lub tylko żółtka - jak kto woli) drobniutko posiekać i
    utrzeć z 1/8 l śmietany.
    Dodać utarty chrzan, doprawić do smaku solą, cukrem pudrem i sokiem z cytryny.
    Można również dodać utarte (bez skórki) winne jabłko. Smakuje wyśmienicie jako
    dodatek do wędlin.

    Chrzan zasmażany po litewsku
    20-25 dag (duuuża laska) chrzanu umyć, oskrobać, zamrozić. Przy tarciu
    zamrożonego chrzanu nie będziemy ronić łez. Dzień przed podaniem wyjąć. Zetrzeć
    na drobnej tarce, trzymając przez ściereczkę (żeby nie odmrozić palców ani nie
    rozgrzać chrzanu). Przelać wrzątkiem na sitku.
    Przesmażyć chrzan krótko w rondelku na 5 dag masła. Dodać tyle słodkiej
    śmietanki, żeby powstał gęsty krem. Zagrzać raz jeszcze, ale nie gotować!.
    Dodać sok z 1 cytryny, sól, cukier puder do smaku. Zaciągnąć surowym żółtkiem,
    uważając, żeby się nie ścięło. Wystudzony sos trzymać w lodówce. Podawać na
    zimno.

    Sos wiosenny
    Ugotować na twardo 4 jajka. Oddzielić żółtka od białek. Białka posiekać
    drobniutko. Żółtka rozetrzeć z sokiem z 3 cytryn. Można dodać ½ łyżki świeżo
    utartego chrzanu.
    Umyć i osuszyć 2-3 pęczki szczypiorku, ew. koperku lub rzeżuchy. Posiekać
    drobno. Można dodać czubatą łyżkę cebuli utartej na drobnej tarce i trochę
    posiekanej natki pietruszki.
    Wymieszać wszystko ze szklanką smietany gęstej, lekko kwaśnej (jak ktoś lubi,
    może dać część majonezu). Doprawić do smaku solą i cukrem pudrem. I gotowe.

    Ostry sos do zimnych mięs
    1 żółtko surowe rozetrzeć z 1 łyżką oliwy, 3 łyżkami chrzanu tartego
    (oczywiście z lasek, bo w słoikach jest za gorzki), 2 łyżkami śmietany (młodej,
    kwaśnej), sokiem z dużej 1 marchwi utartej, łyżeczką octu estragonowego,
    dosmakować solą, pieprzem białym, wymieszać do gęstości kremu.
    Rozrzedzić zimnym, mocnym bulionem mięsnym, przefasować przez rzadkie sito,
    dodać cukier puder.

    Sos Cumberland
    Do 2 łyżek chrzanu drobno startego dodać skórkę startą z 1 cytryny i 1
    pomarańczy, skropić sokiem z tej cytryny i pomarańczy, dodać 2 dkg skórki
    pomarańczowej smażonej (siekanej), 2 łyżki galaretki porzeczkowej, 2 dkg
    musztardy, pół szklanki czerwonego wina, sól, cukier.

    Ćwikła po staropolsku
    Ćwikłę zrobić na dwa dni przed podaniem. 1.2 kg buraków (kilka do kilkunastu,
    niedużych) wyszorować szczoteczką i opłukać. Upiec w piekarniku lub ugotować,
    zalewając wrzącą wodą. Ochłodzić, obrać ze skórki i poszatkować na cieniutkie
    plasterki. 8-10 dag chrzanu (jedna laska) umyć i oskrobać, zamrozić. Zetrzeć na
    drobnej tarce. Dodać 1 łyżkę (1 dag) sparzonego wrzątkiem kminku, sól, cukier,
    sok z jednej cytryny, ½ szklanki surowego kwasu buraczanego i kieliszek
    czerwonego wytrawnego wina. Ubić wszystko w kamiennym garnku lub słoju tak,
    żeby buraki były przykryte płynem na 2 palce. Zawiązać pergaminem i trzymać w
    chłodnym miejscu.






    Temat: do ludzi nawróconych,którzy mają problem z Jajkami
    do ludzi nawróconych,którzy mają problem z Jajkami
    Piszę to szczególnie do ludzi nawróconych, bo nie oczekuję, że inni mnie
    zrozumieją, wyjaśniam dlaczego:
    1 Kor. 2:14 "Ale człowiek zmysłowy nie przyjmuje tych rzeczy, które są z Ducha
    Bożego, bo są dlań głupstwem, i nie może ich poznać, gdyż należy je duchowo
    rozsądzać".

    Przepraszam za mnogość wersetów, ale mam nadzieję, że tak jak pomogły mi
    pomogą i Wam.

    Byłam dzisiaj na nabożeństwie i podczas kazania usłyszałam wzmiankę o tym, że
    Jezus nigdy nie obiecywał, że będzie łatwo, mówił natomiast wiele razy, że
    będziemy wyśmiewani i prześladowani ze względu na Jego imię. I... wtedy
    odetchnęłam, wszystko mi się wyjaśniło, w zasadzie kiedy czytamy niektóre
    wypowiedzi ludzi o podobnym nastawieniu jak Jajka nie powinniśmy się dziwić
    czy oburzać. Dla jasności - nie czuję się prześladowana, czuję się natomiast
    czasami ośmieszana z powodu mojej wiary i tego jakie ta wiara ma konsekwencje
    w moim życiu. Ale poszukałam sobie trochę w Piśmie i mam już inną perspektywę,
    oto parę wersetów naprowadzających mnie (mam nadzieję, że i Was) na właściwą
    perspektywę:

    Mateusza 5:11 Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was
    będą i kłamliwie mówić na was wszelkie zło ze względu na mnie!
    12 Radujcie i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebie; tak
    bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami.
    13 Wy jesteście solą ziemi; jeśli tedy sól zwietrzeje, czymże ją nasolą? Na
    nic więcej już się nie przyda, tylko aby była precz wyrzucona i przez ludzi
    podeptana.
    14 Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze.
    15 Nie zapalają też świecy i nie stawiają jej pod korcem, lecz na świeczniku,
    i świeci wszystkim, którzy są w domu.
    16 Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre
    uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.

    2 Koryntian 12:10 Dlatego mam upodobanie w słabościach, w zniewagach, w
    potrzebach, w prześladowaniach, w uciskach dla Chrystusa; albowiem kiedy
    jestem słaby, wtedy jestem mocny.

    Tymoteusza 3:12 Tak jest, wszyscy, którzy chcą żyć pobożnie w Chrystusie
    Jezusie, prześladowanie znosić będą.

    1 Piotra 2:19 albowiem to jest łaska, jeśli ktoś związany w sumieniu przed
    Bogiem znosi utrapienie i cierpi niewinnie.
    20 Bo jakaż to chluba, jeżeli okazujecie cierpliwość, policzkowani za
    grzechy? Ale, jeżeli okazujecie cierpliwość, gdy za dobre uczynki cierpicie,
    to jest łaska u Boga.
    21 Na to bowiem powołani jesteście, gdyż i Chrystus cierpiał za was,
    zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady;
    22 On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach jego;
    23 On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie
    groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi;

    pozdrawiam

    marzek






    Temat: gotowanie3
    gołąbki w liściach winogron...
    zupa z pokrzywy mlodej...
    Makaron taki:

    250 gramów makaronu typu penne
    1 mała młoda cukinia ze skórką
    1/2 cebuli
    3 porządne plastry szynki wędzonej lub wędzonki krotoszyńskiej
    1 spory ząbek czosnku
    sól
    pieprz
    olej do smażenia
    1/3 szklanki wody
    ½ łyżeczki mąki pszennej
    4 łyżki startego sera żółtego typu gouda

    Cebulę pokroić żwawo w plasterki. Następnie podsmażyć na oleju w dużej i
    głębokiej patelni. Szynkę pokroić w paseczki, dodać śmiało do cebuli i chwilę
    smażyć. Do takiej mieszanki dodać czosnek przeciśnięty przez praskę. Cukinię
    umyć i pokroić w cienkie plasterki (3mm) (nie obierać ze skórki) i dodać na
    patelnię. Mieszać składniki na średnim ogniu, a następnie zalać 1/3 szklanki
    wody. Dusić na średnim ogniu aż utworzy się rzadki sos. Doprawić do smaku solą
    i pieprzem. Dodać mąkę i dobrze wymieszać z pozostałymi składnikami. Makaron
    ugotować al dente w lekko osolonej wodzie. Odcedzić i dodać na patelnię z
    cukinią. Dodać ser żółty starty na tarce o dużych oczkach. Całość wymieszać na
    patelni aż sos oblepi dokładnie makaron, a ser rozpuści się. Podawać z sałatą
    lodową w sosie vinegrette.

    Chłodnik wieloowocowy

    20 dag malin
    10 dag truskawek
    15 dag poziomek,
    10 dag cukru
    ok. 2 1/ 2 szklanki zsiadłego mleka,
    1/ 2 szklanki śmietany,
    2 żółtka,
    1 laska wanilii,
    1/2 szklanki rodzynków

    Rodzynki namoczyć w śmietanie: Owoce przygotować i przetrzeć z cukrem. Mleko
    roztrzepać, dodać startą wanilię i ubijając trzepaczką stopniowo połączyć z
    utartą masą owocową. Dodać namoczone rodzynki. Żółtka rozmącić ze śmietaną i
    połączyć z zupą. Ubijać jeszcze chwilę, oziębić i podawać na zimno z groszkiem
    ptysiowym.

    Knedle po czesku
    8 dużych czerstwych bułek bez skórki
    1/2 l mleka
    6 jajek
    8 dag masła
    2 łyżeczki soli
    3 łyżki posiekanej natki pietruszki

    Bułki pokroić w kostkę, włożyć do miski, polać mlekiem. Masło utrzeć z żółtkami
    i solą. Zmiksować z natką i odciśniętymi bułkami. Odstawić na 10 minut. Białka
    ubić na pianę i dodać do masy, delikatnie wymieszać. Do dużego garnka wlać wodę
    (prawie do pełna), zagotować, posolić. Z ciasta uformować podłużny wałek.
    Serwetkę sparzyć wrzątkiem i wycisnąć. Posmarować masłem, na środku ułożyć
    knedel. Luźno zawinąć, związać końce. Końce serwety przywiązać do drewnianej
    łyżki. Łyżkę ułożyć na garnku tak, aby knedel był zanurzony we wrzątku. Gotować
    50 minut na małym ogniu. Knedel wyjąć z garnka i zostawić w serwetce na 5
    minut. Rozwinąć i pokroić za pomocą naprężonej nitki na plastry o grubości 2
    cm.

    Placek z warzyw
    1 kg ziemniaków - ugotować w łupinach, obrać, ostudzić
    1 opakowanie warzyw - mrożonka
    1 puszka groszku zielonego - osączyć ( to możesz wywalić - nie musi być)
    6 jajek
    3 łyżki wody gazowanej
    4 łyżki oleju
    sól
    pieprz
    szczypiorek

    Ziemniaki pokroić w plastry, podsmażyć na połowie oleju. Wyjąć z patelni. Dolać
    resztę tłuszczu, włożyć warzywa, smażyć do odparowania wody, dodać groszek.
    Jajka zmiksować z wodą, doprawić. Masę wymieszać z warzywami, przełożyć do
    formy, piec w 200 stopniach do ścięcia masy i zrumienienia. Podawać posypany
    szczypiorkiem.

    Jak będzie za mało to coś jeszcze wymyślę:)




    Temat: SURDADAISCI LUBELSCY! ŁĄCZCIE SIĘ!!!
    Drobniutkie fale obijają się z nieledwie niesłyszalnym pluskaniem o nadgniłe
    już belki mojej tratwy. Rzecz przedziwna wyłania się z czeluści czasu i
    przemawia: „Oto jestem!”. Zasłuchany w niezrozumiałą mowę zanurzam się, coraz
    dokładniej widząc nieład i rozrzucenie niknące w szeroko sennym kilwaterze.
    Rozleniwiony długą, nużącą bezcelowością dryfu nie spostrzegam początkowo
    zmiany, a gdy rzeczona pojawia się i związuje się ze mną na dobre, jest już
    ciut za późno na ewentualną świadomą manipulację. Cóż... stało się.
    Naraz patrzę i napatrzeć się nie mogę: coś jakby ze snu wyjęte, skurczone
    między horyzontem bezkresnym a strzępkami skojarzeń zakrytych kurtyną deszczu.
    Nadciąga mroczna burza. Pod pokładem trzecie pokolenie gnijących kartofli (obok
    ryb moje jedyne pożywienie). Duży balast- wszystko trzeba znów wyrzucić do
    diabła precz, zostawiwszy sześć, czy siedem dorodnych sztuk do dalszego
    rozrodu. Siny kłąb formuje się w potworny porozgałęziany dziwotwór powietrznej
    trąby.
    To był początek, który za nic w świecie początkiem być nie chciał. A jednak,
    wbrew wszystkiemu, ogromne monstrum zaczyna zbliżać się i oddalać. Już sam nie
    wiem, co począć w tej niepewnej chwili. Postanawiam pogodzić się z nadchodzącym
    losem. Z zamszowego cylindra, w który przybrana jest moja łysa czaszka, a który
    odziedziczyłem po dziadku mojej jedynej ciotki Izabeli, kukułcze jajo
    obwieściło five’o clock. Z niepewną miną przebieram się ceremonialnie w
    prążkowany frak, praktyczne wełniane skarpetki koloru ecrú, ściągam z masztu
    zamaszyste peruwiańskie pantalones i włączam czajnik. Woda bulgocząco dociera
    do progu wrzenia i słyszę tradycyjny świst. Nie dobiega on jednak z czajnika.
    Trąba rozbryzguje się na tysiące malutkich, białych strzępków morskiej piany...
    ufff.... odetchnąłem.
    Nagle widok nowy – oto niewinne strzępki piany bajecznie przeobrażają się w
    świecące ogniki świętego Elma. Stają się coraz większe, aż wreszcie stanowią
    jedyne zjawisko, jakie obejmuje swą projekcją ekrany moich superpowiększających
    okularów noktowizyjnych zakładanych przeze mnie wyłącznie w tej wyjątkowej,
    cyklicznie jednak powtarzającej się w ciągu mojego, swoją drogą spiralnie
    realizowanego życia, chwili. I zawsze, zawsze w takich chwilach odzywa się moje
    serce. Potworne kłucie promieniujące od mostka na całą klatkę piersiową.
    Drętwieją ręce, nie mogę złapać oddechu. Czas staje w miejscu, sekundy
    cierpienia rozwlekają się aż po horyzont rozświetlony zielonym światłem słońca,
    które wyjrzało przed chwilą.
    Zaraz, zaraz... Z i e l o n e s ł o ń c e ??? Co się dzieje??? Czuję, jak
    macki obłędu zrywają mi kapelusz, a ukochane kukułcze jajo z panicznym „kiuwit!
    kiuwit!” odlatuje, gdzie pieprz rośnie gęstymi kępami na czarniawym brzegu
    pełnym różowych muszelek kauri. Ląd! Widzę ląd! Ludzi na lądzie! Jestem
    zgubiony!!!
    Groźba zgubienia samotnej egzystencji zagląda przez moje okulary. Zdejmuję je
    czym prędzej, by upewnić się, czy to prawda. Niestety... jestem pośrodku
    pomiędzy kolorową iluzją a słowopotokiem kuchennych tudzież zupełnie
    niepotrzebnych urządzeń. Nie wiem, co gorsze.
    Myślałem nad tym jeszcze chwilę, gdy niespodziewanie, niby znikąd przyplątuje
    się do mnie już dawno zapomniany, a do końca niepoznawalny symbol. Nieokreślony
    w swej złudnej tendencji do ubarwień.
    Odłożyłem paletę do koszyka na palety misternie utkanego przez zaprzyjaźnionego
    pajęczaka z rodziny o dziwnej łacińskiej nazwie nadanej przeze mnie w roku,
    dajmy na to, dwudziestym trzecim, podczas siódmej ekspedycji do Tybetu via
    Kuala Lumpur. Pędzel jednak przez nieuwagę wciąż dzierżyłem w wypielęgnowanej
    dłoni wiedeńskiego arystokraty w pełnym rynsztunku, to znaczy: nieodłączna
    laska ze złotą gałką (potężna broń we wprawnym ręku), cylinder ze srebrnej
    gipiury, peleryna podbita purpurowym gronostajowym puchem oraz szpada. Teraz
    mogłem odda się narastającej pasji uwiecznienia tego, czego byłem świadkiem.
    Usiadłem wygodnie w fotelu, gdy kurtyna opadła z wielkim skowytem.
    Publiczność zaczęła klaskać.

    (Becyw Łupalski, Kedym Baker, Wanaj P. Ziedrzec)




    Temat: COKOLWIEK
    Drobniutkie fale
    Drobniutkie fale obijają się z nieledwie niesłyszalnym pluskaniem o nadgniłe
    już belki mojej tratwy. Rzecz przedziwna wyłania się z czeluści czasu i
    przemawia: „Oto jestem!”. Zasłuchany w niezrozumiałą mowę zanurzam się, coraz
    dokładniej widząc nieład i rozrzucenie niknące w szeroko sennym kilwaterze.
    Rozleniwiony długą, nużącą bezcelowością dryfu nie spostrzegam początkowo
    zmiany, a gdy rzeczona pojawia się i związuje się ze mną na dobre, jest już
    ciut za późno na ewentualną świadomą manipulację. Cóż... stało się.
    Naraz patrzę i napatrzeć się nie mogę. Coś jakby ze snu wyjęte, skurczone
    między horyzontem bezkresnym a strzępkami skojarzeń zakrytych kurtyną deszczu.
    Nadciąga mroczna burza. Pod pokładem trzecie pokolenie gnijących kartofli (obok
    ryb moje jedyne pożywienie). Duży balast- wszystko trzeba znów wyrzucić do
    diabła precz, zostawiwszy sześć, czy siedem dorodnych sztuk do dalszego
    rozrodu. Siny kłąb formuje się w potworny porozgałęziany dziwotwór powietrznej
    trąby.
    To był początek, który za nic w świecie początkiem być nie chciał. A jednak,
    wbrew wszystkiemu, ogromne monstrum zaczyna zbliżać się i oddalać. Już sam nie
    wiem, co począć w tej niepewnej chwili. Postanawiam pogodzić się z nadchodzącym
    losem. Z zamszowego cylindra, w który przybrana jest moja łysa czaszka, a który
    odziedziczyłem po dziadku mojej jedynej ciotki Izabeli, kukułcze jajo
    obwieściło five’o clock. Z niepewną miną przebieram się ceremonialnie w
    prążkowany frak, praktyczne wełniane skarpetki koloru ecrú, ściągam z masztu
    zamaszyste peruwiańskie pantalones i włączam czajnik. Woda bulgocząco dociera
    do progu wrzenia i słyszę tradycyjny świst. Nie dobiega on jednak z czajnika.
    Trąba rozbryzguje się na tysiące malutkich, białych strzępków morskiej piany...
    ufff.... odetchnąłem.
    Nagle widok nowy – oto niewinne strzępki piany bajecznie przeobrażają się w
    świecące ogniki świętego Elma. Stają się coraz większe, aż wreszcie stanowią
    jedyne zjawisko, jakie obejmuje swą projekcją ekrany moich superpowiększających
    okularów noktowizyjnych zakładanych przeze mnie wyłącznie w tej wyjątkowej,
    cyklicznie jednak powtarzającej się w ciągu mojego, swoją drogą spiralnie
    realizowanego życia, chwili. I zawsze, zawsze w takich chwilach odzywa się moje
    serce. Potworne kłucie promieniujące od mostka na całą klatkę piersiową.
    Drętwieją ręce, nie mogę złapać oddechu. Czas staje w miejscu, sekundy
    cierpienia rozwlekają się aż po horyzont rozświetlony zielonym światłem słońca,
    które wyjrzało przed chwilą.
    Zaraz, zaraz... Z i e l o n e s ł o ń c e ??? Co się dzieje??? Czuję, jak
    macki obłędu zrywają mi kapelusz, a ukochane kukułcze jajo z panicznym „kiuwit!
    kiuwit!” odlatuje, gdzie pieprz rośnie gęstymi kępami na czarniawym brzegu
    pełnym różowych muszelek kauri. Ląd! Widzę ląd! Ludzi na lądzie! Jestem
    zgubiony!!!
    Groźba zgubienia samotnej egzystencji zagląda przez moje okulary. Zdejmuję je
    czym prędzej, by upewnić się, czy to prawda. Niestety... jestem pośrodku
    pomiędzy kolorową iluzją a słowopotokiem kuchennych tudzież zupełnie
    niepotrzebnych urządzeń. Nie wiem, co gorsze.
    Myślałem nad tym jeszcze chwilę, gdy niespodziewanie, niby znikąd przyplątuje
    się do mnie już dawno zapomniany, a do końca niepoznawalny symbol. Nieokreślony
    w swej złudnej tendencji do ubarwień.
    Odłożyłem paletę do koszyka na palety misternie utkanego przez zaprzyjaźnionego
    pajęczaka z rodziny o dziwnej łacińskiej nazwie nadanej przeze mnie w roku,
    dajmy na to, dwudziestym trzecim, podczas siódmej ekspedycji do Tybetu via
    Kuala Lumpur. Pędzel jednak przez nieuwagę wciąż dzierżyłem w wypielęgnowanej
    dłoni wiedeńskiego arystokraty w pełnym rynsztunku, to znaczy: nieodłączna
    laska ze złotą gałką (potężna broń we wprawnym ręku), cylinder ze srebrnej
    gipiury, peleryna podbita purpurowym gronostajowym puchem oraz szpada. Teraz
    mogłem odda się narastającej pasji uwiecznienia tego, czego byłem świadkiem.
    Usiadłem wygodnie w fotelu, gdy kurtyna opadła z wielkim skowytem.
    Publiczność zaczęła klaskać.




    Temat: LIBAN
    Wielkanoc w Libanie: Maronici pieką ciasteczka
    Wielkanoc w Libanie: Maronici pieką ciasteczka

    gazeta.pl, Piotr Ibrahim Kalwas 19-03-2005,

    Wszyscy udają się do kościołów, wkładając nowe ubrania i - jeżeli tylko ich na
    to stać - nowo kupione buty

    W Libanie jest ok. 30 proc. chrześcijan, z których większość należy do Kościoła
    maronickiego, jednego z kościołów Wschodu, który powstał w VII w. Jego nazwa
    wywodzi się od imienia założyciela - św. Marona (arab. Maroun), mnicha i
    anachorety, kapłana, mistyka i uzdrowiciela, który żył w IV w. w pustelni w
    górach Taurus nad rzeką Orontes w Syrii.

    Obrzędy Kościoła maronickiego do dziś sprawowane są w języku aramejskim, tym
    samym, którym mówił Jezus. Maronici wprowadzili do kościoła rzymskokatolickiego
    różaniec i tzw. drogę krzyżową. Obecnie na terenie Libanu, Syrii, Izraela i
    Cypru mieszka około 2 mln maronitów.

    ***

    Dzieci malują jajka na twardo w kolorach zielono-żółto-czerwonych, a następnie
    uderzają jednym o drugie. Czyje jajko się nie zbije, to dziecko będzie miało
    szczęście w życiu, aż do... następnych świąt.

    Wszyscy pieką, m.in. z semoliny, małe ciasteczka, po arabsku zwane ma'amoul,
    napełniane farszem z daktyli lub orzeszków pistacjowych, a następnie polewane
    lukrem. W niektórych rodzinach przepisy na ma'amoule są przekazywane z
    pokolenia na pokolenie i otaczane ściśle strzeżoną tajemnicą (takie same
    ciasteczka robi się też na zakończenie żydowskiego święta Purim). Niektórzy
    ludzie, szczególnie starsi, wieszają na noc swoje ma'amoule na gałęziach drzew
    przed kościołami, wierząc, że spłynie na nie łaska bezpośrednio z samego nieba.

    W Niedzielę Palmową dzielą ciastka na małe kawałki i wkładają do pojemników z
    jedzeniem, lodówek, zamrażarek i spiżarek, z nadzieją na obfitość jedzenia aż
    do następnej Wielkanocy.

    W sobotę wielkanocną po południu wierni odwiedzają siedem kościołów, w każdym
    uzyskując błogosławieństwo.

    W Niedzielę Palmową (po arabsku Shanine) wszyscy udają się do kościołów,
    wkładając nowe ubrania i - jeżeli tylko ich na to stać - nowo kupione buty. Po
    uroczystej mszy dookoła kościoła rusza procesja. Ojcowie niosą "na barana"
    dzieci, które trzymają w rękach świece zdobione kwiatami i kolorowymi wstążkami.

    Na świąteczny obiad w maronickich domach podaje się indyka bądź kurczę
    faszerowane orzechami i ryżem. Zwyczajem jest odwiedzenie tego dnia jak
    największej liczby członków rodziny i przyjaciół, więc posiłki zazwyczaj trwają
    krótko, a i tak cały dzień wszyscy u wszystkich jedzą od rana do późnego
    wieczora. Na honorowym miejscu w każdym domu stoi wielka taca z górą ma'amouli,
    kandyzowanymi figami, cieciorką zapiekaną w cukrze i lukrowanymi migdałami.
    Każdy odwiedzający powinien podejść do tacy i skosztować każdej delicji.




    Temat: W Czeczenii zginęło 6 rosyjskich żołnierzy
    Przysłowia i powiedzenia czeczeńskie
    Nie ma nic cenniejszego od zaufania.

    Dobre słowo góry przenosi.

    Z dobrym przyjacielem można udać się na koniec świata.

    Nie słońca wina, że sowa w dzień nie widzi.

    Nie mów, czego nie przemyślałeś. Jeśli już powiesz, nie zmieniaj
    zdania.

    Tchórz mówi pięknie, choć duszę ma brudną.

    Mądrością głupiego jest milczenie.

    Kto nie lubił krowy, zawsze marzył o mleku.

    Z ogniem nie igraj, wodzie nie wierz.

    Chcesz poznać człowieka, zobacz jakich ma przyjaciół.

    Gdy do ciebie przyjdzie bieda - podnieś głowę. Gdy przyjdzie do
    ludzi - opuść głowę.

    Białe rączki cudzą pracę lubią.

    Na pytanie, co jest najważniejsze, zając odpowiedział: dostrzec
    psa wcześniej, niż on ciebie zauważy.

    Ojczyzna jest całym światem mądrego człowieka.

    Słuchanie plotek jest chorobą, niesłuchanie - lekarstwem.

    Słowa "nie wiem" są cenniejsze niż złoto.

    Brak szacunku dla ludzi świadczy o pogardzie dla siebie samego.

    Koty żyjące w zgodzie pokonają skłócone wilki.

    Przyjaciel z dalekiego kraju jest jak wznoszona twierdza.

    Dwaj wrogowie pod jednym dachem nie zamieszkają.

    Kiedy gość prosi o wodę, to znaczy, że nie jest głodny. Nie prosi
    - znaczy, że pości. Powiedziała skąpa gospodyni.

    Im gorszy syn, tym lepszy zięć.

    Nie masz syna - i krwi nie będzie.

    Gniew matki jak śnieg - dużo napada, szybko stopnieje.

    Nie ma rzeki bez źródła.

    Orzeł rodzi się tylko w górach.

    Z koziego rogu nie zrobisz rękojeści. Syn siostry nie zastąpi
    rodzonego syna.

    Cichemu nie ufaj, szybkiego się nie bój.

    Nie lękaj się zimy, po niej nastanie wiosna. Bój się jesieni, po
    niej przyjdzie zima.

    Nieproszony gość wyjdzie głodny.

    Ugościć czym chata bogata - hojność. Obdarzyć byle czym - odwaga.

    Choćbyś był w Mekce, zapach czosnku pozostanie.

    Przy swoich drzwiach i kogut jest odważny.

    Osioł nazwał drugiego osłem i rzucił się w przepaść.

    Nieudacznik zawsze mówi o przeszłości.

    Na mnie gdaczesz, a sąsiadom jajka nosisz.

    Czego będziesz potrzebował jutro, musisz wiedzieć już dzisiaj.

    Bez chmury nie ma deszczu, bez żaru w sercu oczy nie zapłaczą.

    Zostaniesz dumną owcą, a wilki jak były, tak będą.

    Gdzie świeci słońce, posiej ziarno. Gdzie posiejesz ziarno, tam
    pojawi się cień.

    Stary wóz zniszczy drogę, zła żona - dom.

    Piękna córka przynosi sławę ojcu.

    Lepsza cudza żona, ale koń - swój.

    Jeśli w domu brak honoru i poza domem go nie ma.

    Mądry przyjaciel jest jak brat.

    Lepszy bliski sąsiad, niż daleka rodzina.

    Nie zawieraj przyjaźni z niewypróbowanym człowiekiem.

    Gdy zrywasz przyjaźń, odbierz łuk i siodło.

    Lepszy stary przyjaciel, ale futro - nowe.

    Dobry człowiek nie umie żyć bez przyjaciół.

    Gdzie nie zaglądają goście, tam i dobra nie ma.

    Ogień można rozniecić tylko ogniem.

    Szybka śmierć jest lepsza od życia w hańbie.

    Kto ma dwie żony, nie potrzebuje psa.

    Kindżał obnażony przez głupca jest groźniejszy od kindżału wojownika.

    Kto walczył przeciwko swojej wsi - stracił dom. Kto walczył
    przeciwko carowi - stracił głowę.

    Psa szczekającego na pustyni porwał wilk.

    Zobaczył latem żmiję, zimą przestraszył się sznurka.

    Koń, chwalony przez gospodarza, nie ucieknie.

    Pagórek, na którym stoisz, jest za wysoki dla ciebie.

    Odważny w domu, tchórzliwy wśród ludzi.

    Złodziej złodzieja zrozumie.

    Okradli złodzieja, a ten - się roześmiał.

    Kto nie zechce paść owiec, ten i łopaty do rąk nie weźmie.

    Kto z lenistwa nie zebrał swojej pszenicy, temu przyjdzie
    wydobywać kamienie dla innych.

    Dziś ukradłeś kurę - jutro zechcesz ukraść konia.

    Stary wilk poluje na pasikoniki.

    Dzban bez dna wodą się nie napełni.

    Gdy w domu bieda, niech umrze synowa, gdy bieda poza domem -
    niech umrze zięć.

    Gdy nie ma nastroju, nogi nie rwą się do tańca.

    Kładąc się do snu - poduszki nie wybierasz, gdy się zakochasz -
    nieważna uroda.

    Osioł zrozumie, że jest osłem tylko wtedy, gdy go za ucho
    pociągniesz.

    Piękna dziewczyna i w starej sukience ładnie wygląda.

    Zdrowia nie kupisz na bazarze.

    Gość gościa nie lubi, a gospodarz - obu.

    Posiłek przygotowany dla trzech, wystarczy dla czwartego.

    Gościa, przychodzącego na długo - nie przyjmuj. Dla
    przychodzącego na chwilę - bądź uprzejmy.

    Rozmową gości nie nakarmisz.

    W podróży i laska towarzyszem.

    Jedność narodu - niezłomna twierdza.

    Podziękowania za tłumaczenie dla Lamary.

    Materiały pochodzą ze strony www.chechen.org




    Temat: Hotel Irys !!!
    Witam,

    Udało mi się wrócić dlatego postanowiłem się podzielić moją opinią o
    Hotelu i Bułgarii dla przyszłych wczasowiczów :) ( mam nadzieje że
    będzie ich niewielu)

    Należy sobie zadać pytanie czy naprawdę chcemy jechać do Bułgarii,
    która poza ładnym, czystym morzem nie oferuje nam NIC.
    - plaże piaszczyste pełne petów
    - jedzenie w restauracjach niedobre i zimne - wszystko wygląda jakby
    leżało dwa dni - zostało podgrzane i podane. O ciepłej zupie możecie
    zapomnieć ( opinia na podstawie wizyty w ponad 5 restauracjach,
    barach przy plaży, budach z pizza na mieście ). McDonald 2 razy
    droższy niż w Polsce ( no cóż świeże jedzenie kosztuje )
    - zwiedzać nie ma co
    - ceny dużo wyższe niż w Polsce - to nie jest tani kraj, może był
    ale już nie jest!!!
    - standard obsługi w knajpach, restauracjach dramatyczny. Ci
    kelnerzy kelnerki wyglądają tak jakby nam laskę robili swoją obsługą
    i są wielce oburzeni jeżeli zwróci im się uwagę - nie powinno się
    tak pisać o całym narodzie Bułgarskim jednak moje wrażenie po 14
    dniach jest takie: Bułgarzy to pastuchy bez jakiejkolwiek kultury,
    którym udało się urodzić nad pięknym morzem i chyba z przymusu
    zarabiają pieniądze. ( mam nadzieje że już niedługo - bo wszystko
    wskazuje że Ruscy wykupią im całe wybrzeże a ci nawet nie zorientują
    się kiedy to się stanie )

    Jeżeli po przeczytaniu tego co napisałem - dalej masz ochotę jechać
    do tego kraju i chodzi ci po głowie Hotel Irys ( IRIS ) to proszę
    przeczytaj moją opinie o tym Hotelu i nie daj zarobić tym ludziom :
    ALL INCLUSIV
    - śniadania - jedyne co da się jeść to Tosty z Miodem - bo dżem
    wygląda już podejrzanie. Parówki z dnia poprzedniego, jajka sadzone
    to samo. Wszystko wygląda nie świeżo i tak też smakuje.
    - obiad - nie che mi się pisać bo zaczyna mnie mdlić - ci ludzie
    powinni dostać nagrodę za umiejętność przerabiania tego samego
    jedzenia na inne potrawy - przynajmniej wizualnie im to wychodzi
    - kolacja - to samo co było 2 dni wcześniej na obiad bleeee
    - owoce - na targu kupowałem arbuza i melona słodkiego i smacznego -
    niestety nasi bułgarscy koledzy z hotelu Iris nie wiedzieli chyba
    gdzie znajduję się ten targ!!! KWAS!!
    - wszystko to jesteś w stanie przetrwać pijąc napoje wyskokowe -
    jeżeli wybierasz się z dzieckiem to ono nie ma szans ( wizyta u
    lekarza pewna na 100% - kroplówka kosztuje 20euro - wiem bo takie
    przypadki miały miejsce )
    - lokalne alkohole serwowane w ALLINCLUSIV możliwe tylko do wypicia
    po zmieszaniu z jakimiś sokami lub napojami koncernu Coca-Coli. Soki
    DERBY i napoje DERBY serwowane w barze to jakiś koszmar - jestem
    pewien że mój pies by nawet tego nie wypił.
    - piwo - można pić zamiast wody - bo gasi pragnienie i chyba jest
    pozbawione %
    - wino - kwas!! i często się kończy
    - obsługa w barze dramat - jak poprosisz o lód to Barman robi taką
    minę jakbyś mu zabrał ukochaną zabawkę
    - o 23 światła gasną i siedzisz sobie w ciemnościach przy stoliku -
    zaraz po tym jak barman przelał twoje napoje ze szklanki do
    plastikowego kubka
    - basen - woda wytrzymała tydzień - w drugim tygodniu został
    zamknięty i nie wiem czy do tej pory działa ( ponowne zagrożenie dla
    dzieciaków)
    Położenie Hotelu przy samej plaży to chyba jedyny plus – innych nie
    widziałem.
    Kończę – mam nadzieję że zniechęciłem was do wyjazdu do Bułgarii ,a
    już na pewno do Hotelu Iris. Wybierzcie Chorwacje ( ceny takie
    same ) , Włochy, Grecje, cokolwiek tylko nie jedzcie do tych chamów –
    niech zgniją w tym swoim kraju razem z Ruskimi i Angolami.
    Boże gdyby nie dobre towarzystwo na tym wyjeździe i piękne morze to
    chyba zaliczyłbym najgorsze wakacje życia




    Temat: Poród w Garwolinie
    Ja rodziłam swoją córcie w lutym w Garwolinie. Do tej pory staram
    się uporać z tym co się tam ze mną działo. Najważniejsze dla lekarzy
    było by jak najszybciej "znieść jajo" i następna kwoka mniej. To
    potworne jak w szpitalu człowiek zdany jest na łaskę i niełaskę
    personelu medycznego. Na pewno dobrze jest odpocząć po porodzie w
    sali dwuos. z łazienką ale chyba ważniejsze są w szpitalu gdzie ma
    przyjść na świat nowy człowiek inne priorytety. Zabrakło mi tam
    ludzkiego odruchu. Byłam zszokowana i panicznie przerażona tym, że
    po tak dokładnym usg z podawaniem dziwnych liczb lekarz nie miał
    ochoty powiedzieć mi co się dzieje. Najważniejsze by w papierach się
    zgadzało i do przodu. Jak w takiej atmosferze można rodzić po ludzku?
    Potwierdzam, sama byłam świadkiem, że intymność na sali porodowej w
    Garwolinie nie istnieje. Panowie koserwatorzy chodzą sobie jak po
    muzeum, a pani z mopem stuka o łóżko i pyta jak przebiegał pierwszy
    poród. Leżałam, drżałam jak na odwyku bałam się by bardziej nie
    bolało i by jak najszybciej urodzić bo sprawa się przedłuża a
    położnej bardzo się to nie podoba i się denerwuje. Ordynator nie
    pytając mnie o zgodę a nawet nie uprzedzając o niczym przebił mi
    pęcherz płodowy. Bardzo mnie to bolało. Po czym umył ręce i wyszedł.
    Pojawił się za godzinę. Położna stwierdziła, że nic się u mnie nie
    dzieje to zalecił oksytocynę i powiedział jak to nie pomoże to
    będzie cięcie. W przerwach między skurczami drżałam jak na odwyku.
    Zero jakiegokolwiek zainteresowania położnej, sieddziała za
    biurkiem, słuchała radia śpiewała Krawczyka!!! i krzyżówka. Do tego
    skarżyła się że ktg głośno chodzi, wali tak, że do końca dyżuru jej
    głowa nie wytrzyma i rozmawiała przez tel. Zjawił się znów
    ordynator,nawet nie podszedł do mnie tylko kazał zwiększyć podwójnie
    oksytocynę i poszedł. Skurcze nasiliły się, straciłam rachubę czasu.
    Położna widząc jak staram się oddychać żeby rozluźnić si między
    skurczami podeszła do mnietylko po to by mi powiedzieć, że widać że
    jeszcze nigdy nie rodziłam i jak dalej tak pójdzie to oni urodzą za
    mnie. Nie wierzyłam, że to mówi do mnie kobieta. Zmienił się dyżur.
    Jędze zastąpiła druga jędza. W końcu równo po 12godzinach próby
    wywołania akcji porodowej padła decyzja o cc. Położna by okazać jaki
    problem robie skaleczyła mnie wyciągając mi igłę po oksytocynie.
    Nawet nie sądziłam, że to jest możliwe i coś też skaleczyła
    zakładając cewnik a wiem przecież że to zabieg bezbolesny. Ten
    szpital to jedna wielka farsa. Najlepiej chodzić prywatnie w ciąży
    do ordynatora lub innego lek pracującego na oddziale a jak nie to
    pozostaje tylko cud. Jak przejeżdżam koło szpitala zawsze modlę się
    za rodzące kobiety, by miałe godne warunki. Jak to możliwe że pracę
    konkrtnych połżnych ocenia się tak źle bez żadnych konsekwencji dla
    nich. Moja córa przyszła na świat o 21.45. Wyjątkowo miło wspominam
    tylko anestezjologa i jego pielęgniarkę która trzymała mnie za rękę
    mówiła, że wszystko jest w porządku i poprawiła źle spływającą
    kroplówke założoną przez jędzę. Czy rodzić po ludzku w Polsce można
    tylko w prywatnych klinikach? Opłacisz lekarza i położną ale co z
    tego jak pani teraz wyciera podłogę mopem?



    Temat: Straszne zestawy....Polskiej kuchni:))
    Hej!
    Surowa slonina??? To musi byc solona;) Bierze sie kawal sloniny, szpikuje sie
    czosnkiem, gesto sie przesypuje sola i wystawia sie za framuge, na chlod(ojciec
    moj tak zawsze robil;))Za kilka dni jest gotowa,. Ona nie jest absolutnie
    surowa. Spotkalm sie tylko z jedzeniem surowej watroby na syberji,w celach
    zdrowotnych;)
    Co tyczy twojej kolezanki... Jak ja to znam;((( Mam czesto uraz do Polakow, ze
    stwarzacie takie "za wszelka cene zachowanie pozorow" Nie daje cie sie
    poczestowac, a juz nie daj boze, obiadem;) trzeba wszystko wszesniej ustalic i
    zaplanowac! Moze podam taki przyklad: powiedzmy, mam akurat ugotowany obiad, i
    wpada w innej sprawie, (niz wczesniej umowiony obiad;) Polak. W 95 procentach
    jego reakcja bedzie: kategoryczne odmowienie, po ponowieniu prob namowienia:
    wymowki w rodzaju, ze dopiero co zjadl..., po trzeciej probie : daje sie
    namowic, ale z kategorycznym zastrzezeniem, ze "tylko odrobinke!!" Czyli w
    koncu, zamiast sie cieszyc wspolnym nieprzymuszonym posilkiem z przyjemna mi
    osoba, dziwnie odczuwam, ze zrobil mi jednak wielka laske, kawal mi nie
    przechodzi przez gardlo, a w glowie chaotychnie klebia sie mysli w rodzaju: "
    chyba sie brzydzi moja kuchnia? a moze przyzwyczail sie do lepszych wykwintnych
    dan? i t.d i t.p.Chociaz wiem ,ze to nieprawda.Ale natura jest jednak
    przyzwyczajona do innej sytuacji, a mianowicie:
    Ta sama sytujacja:przychodzi Rosjanin:) W 90 procentach, jak poczuje, ze cos
    sie gotuje, to zaciera raczki;)I wola rozradowany:"a cóz my mamy do jedzonka?"
    50 procent aktywnie wlacza sie do przygotowania posilku, (naprzyklad leci do
    pobliskiego sklepu po paliwo;)) 10 procent ząda poprostu nakarmienia;))
    Zauwazylam, ze jak do mnie przychodzi POlak i mam zamiar go poczestowac ( a
    zamiar mam zawze;))) Przede wszystkim, licze sie z odmowa, a po drugie, nie
    wolno mi dac klapy. Jednak tutaj Europa. Są dozwolone i niedozwolone zestawy,
    pory posilkow;))) Są wreszcie, noze;)) Powiem w tajemnicy, ze dopiero tutaj
    poznalam walory ich uzywania ;) Cala moja rodzina i znajomi do tej pory radza
    sobie tylko widelczykami;) Kiedys moj znajomy POlak oslupial, kiedy w Moskwie
    mu podano zupe i rybna konserwe razem;)) U nas poprostu sie podaje sie na stol
    kazdemu i wszystko, co sie znajdzie w lodowce;)Tak ze ten rosjanin poprostu w
    tamtej chwili mial zupe i konserwe, najwyrazniej;) Wiem to z doswiadczenia;)
    Moja mama niedawno przyjechala i nadziwic sie nie mogla, ze my gosci
    podejmujemy ciastkami z kawa;)) POwiedziala, ze TEZ by tak chciala, bo taka
    oszczednosc;)) Wiec, tez pozory... Niewiadomo, co lepiej: odmowic poczestunku
    na wszelki wypadek, ale narazajac sie na obraze gospodyni, albo poczestowac sie
    i zrujnowac biudzet rodziny;)))
    Wiec rozumiejac to wszystko, pisze nie dlatego, by udowodnic ze czyjes
    zachowania i przyzwycxajenia sa lepsze, albo gorsze. Raczej poprostu dziele sie
    z wami obserwacjami. I dochodze do wniosku, ze to jest wszystko powierzchowne.
    Ktos madrze wyzej napisal, ze prawdziwie kulturalny czlowiek nigdy nie kreci
    nosem i wszystkiego sprobuje;) I chyba w takim ukladzie kulturalny czlowiek
    nigdy tez nie da znac po sobie, ze go urazila czyjas tam odmowa zjedzenia
    przeciez JEGO posilku;)) No i staram sie wiec,... robie dobra mine do zlej
    gry;))) Wiem, ze to wszystko nazywa sie KULTURĄ, i wiem , ze hystorycznie
    jestescie do przodu w tym sensie. Ale mowie wam, jak ja tesknie za nasza
    prostota!!!(jednak ciagnie malpe do lasu;)) Jechalam ostatnio z Petersburgu do
    Warszawy ... W przedziale jechali za mna taki chlop ze wsi z doroslym synem, po
    samochod do Bialegostoku,.. No i -jedzie sie dobe przeciez, wiec, jak
    wyciagneli wlasnie taki kawal domowej sloniny, chleb, jajka, ogoreczki, i
    wszystko tak po naszemu, po prostemu, rozlozyli to na sciereczce (mamusia im w
    droge naszykowala),pokroili od reki na grube kawaly, i odrazu wiadomo bylo,ze
    to i dla mnie, i dla 4 pasazera, i takie cieplo we mnie sie wzebralo naraz, i
    zrozumialam,za czym tak tesknilam 4 lata;)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dsj4cup.htw.pl



  • Strona 2 z 2 • Wyszukano 88 rezultatów • 1, 2 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Design by SZABLONY.maniak.pl.