Strona Główna
Jajed Edge
Jacek Koziołek
Jak leczyć naderwany mięsień
jak działa Łącznik krzyżowy
jak leczyć lumbago
Jak leczyć nerwicę wegetatywną
Jak leczyć leki
Jak fotografować błyskawice
j.niemiecki-prace maturalne
Jackie Fields
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleczeq.pev.pl

  • Widzisz wypowiedzi wyszukane dla zapytania: jak dodzwonic sie





    Temat: Jak yaa kocham Telekompromitację Polską SA ;-)
    Jak yaa kocham Telekompromitację Polską SA ;-)
    Ponieważ próbowałem dzwonić na 2 numery infolinii 0800102102 i 0800100800 a
    potem do dyrekcji spółki pod nr 022 6617503 i niestety było to bezskuteczne
    bo w infoliniach gada do mnie automat a w dyrekcji TP SA nikt nie odbiera
    telefonu (sic!) wysłałem do niech przed chwilą taki mail:

    Szanowni Państwo
    Kilka dni temu otrzymałem pakiet "Neostrada Plus". Niestety, mimo kilkunastu
    prób nie jestem w stanie zainstalować go - przy próbie połączenia otrzymuję
    komunikat o braku połączenia z siecią telefoniczną, mimo, że wszystko
    podłączone jest poprawnie i zgodnie z instrukcją, wszystkie połączenia i
    przewody działają, co sprawdziłem osobiście. Od kilku dni bezskutecznie
    próbuję dodzwonić się na infolinię o usłudze Neostrada pod nr tel. 0800102102
    i połączyć się z konsultantem. Niestety zawsze słyszę suchy komunikat, że
    wszystkie stanowiska konsultantów są zajęte. W związku z tym przesyłam ten e-
    mail z nadzieją, że w ten sposób uzyskam jakąkolwiek pomoc. Dlatego uprzejmie
    proszę o poinformowanie mnie o możliwości podłączenia usługi Neostrada w
    innym przypadku będę zmuszony zrezygnować z Państwa oferty, bowiem nie stać
    mnie na płacenie za coś co owszem ładnie wygląda gdy miga światełkami ale
    niestety nie działa. Biorąc pod uwagę, iż wszelkie połączenia do linii
    telefonicznej w moim mieszkaniu są wykonane poprawnie być może problem
    połączenia z linią telefoniczną wynika z problemów technicznych leżących po
    stronie TP S.A. W takim przypadku być może wizyta montera lub inna pomoc
    techniczna z Państwa strony rozwiązywałaby problem.
    Dlatego proszę o pilny kontakt pod nr telefonu ....
    Z poważaniem
    ...
    Teraz naiwnie czekam na kontakt...
    Pozdrawiam
    Yaa





    Temat: Lublin
    I ja nie polecam dr Baszak- byłam jej pacjentką przez cały okres
    ciąży- i nagle pod koniec mojej ciąży "zdazył" się remont szpitala w
    którym owa doktor dyżuruje- więc miałam nadzieję że pokieruje mnie
    pani doktor do innego lekarza przyjmującego w innym szpitalu tak
    żebym z tym pierwszym dzieckiem poczuła się pewniej- że będę mieć
    opiekę i takie tam- ale jak jej powiedziałam to tylko mi powiedziała
    żebym rodziła w innym szpitalu- i to jest odpowiedź lekarza doktora
    troszczącego się o swoją pacjentkę-młoda dziewczynę przechodzącą
    swoja pierwszą ciąże- to był dla mnie niesamowity stres
    kolejna sprawa to kontakt z ową panią doktor- brak jakiejkolwiek
    mozliwości kontaktu- nie można się do niej nigdy dodzwonić- odbiera
    telefony tylko w okresie wizyt. Wyniki czasmai miałam podejrzane ale
    cóż dzisiaj jest czwartek więć poczekam sobie do poniedziałku aż
    będą wizyty- no przecież stres z powodu złych wyników nie zaszkodzi
    dziecku- niesamowita opieka.
    kolejna sprawa - mówią o niej "dobry lekarz"- więc powiem jak jest
    dobra- dwa tygodnie przed porodem pojecjhałam do niej - waga dziecka
    według niej z USG 3,3KG- miałam wielki brzuch, więc każdy by się
    domyślił że i dziecko może być duże- wszystkie babki, ciotki wujki
    mówiły będzie duże dziecko- ale ja powtarzałam nieprawda pani "dobry
    lekarz" powiedziała że dziecko bedzie miało 3,3kg - "moge pomylic
    się o 20%"- czyli 3,9kg- tak mówiła - i co urodziłam dziecko
    4,70kg - dobrze że żyje i ja i ona - i taka to fachowość owej pani
    doktor.
    Także to jestt moja historia - szczerze to pani doktor dobrze
    zaczyna - jest miła, ciepła ale cóż w przypadku ginekologa moim
    zdaniem najważniejsze tak jak w przypadku facetów jest ważne nie jak
    zaczyna ale jak kończy i tutaj pani doktor poniosła całkowitą klęskę-
    wizyty po 70zł co 4 tygodnie + pieniążki za USG - I co nie
    potrafiła zadbać o mnie woooogóle.
    Zmarnowany czas i pieniążki- grubo się zastanówcie - jak byłam jedną
    z was i szukałam ginekologa do którego chciałam pójść też wzorowałam
    sie internetem - i znalazłam Panią Doktor Baszak. I szczerze bardzo
    ego żałuję






    Temat: WITAM! JESTEM TU NOWA :) CZY POMOŻECIE MI W ... ?
    WITAM! JESTEM TU NOWA :) CZY POMOŻECIE MI W ... ?
    W ZROZUMIENIU MOJEGO CZĘSTO POJAWIAJĄCEGO SIĘ SNU?
    WŁAŚCIWIE TO SĄ RÓŻNE FORMY, ALE GENERALNIE CHODZI O TO SAMO (TA SAMA TREŚĆ
    ALE W RÓŻNYCH FORMACH):
    akcja zawsze rozgrywa się w moim domu; czuję sie zagrożona, ktoś mnie
    atakuje, nachodzi , a ja się przed tą drugą osobą (posiada ona męskie
    cechy,np ze względu na posturę, siłę, itp symbolizuję jakby zło, kogoś kto
    chce zabić, rozszarpać, mam wrazenie że trochę przypomina postac taką
    nierealną, to znaczy nie taki człowiek z krwi i ikosci, ale moze jak maszyna,
    robot, stwór ; budzi przerażenie itd, bronię chowając się , jak najbardziej
    oddalając , czuję lęk, próbuję dzwonić po pomoc (zazwyczaj na policję), ale w
    momencie gdy próbuję sioę dodzwonić, to albo nikt nie odbiera,a lebo sen sie
    urywa i budze się lekko przestraszona

    np. jeden z pierwszych takich - tego typu - snów, który pamiętam:
    - jestem w domu, jest wieczór, ktoś tam w innych pokojach,a ja stoje sama w
    kuchni, patrze przez okno, jest ciemno, ale widac kontury osoby jakiejś
    masywnej, dobrze zbudoawnej, silnej, która zmierza w kierunku mojego domu;
    czuję, ze chce mi (lub nam wszystkim w domu-nie pamiętam) wyrządzic jakąś
    krzywdę, np zabić, widzę, jak zmierza ten męzczyzna w kierunku furtki i juz
    jest coraz bliżej mego domu,mam wrazenie że inni domownicy nie widzą go, nie
    śa świadomi tego zbliżającego się zagrożenia,są w innych pomieszczeniach ,
    tylko ja w tej kuchni chowam się pod stół zalękniona o swe życie, biorę
    sluchawkę telefonu do reki i cichutko wykręcam numer tel na policję by jak
    najszybciej przybyli i uratowali nas

    Inmny tego typu sen:
    - jestem w moim pokoju w domu, ktory zamieszkuję, innni domownicy sa w drugim
    pokoju, toczy sie normalne życie rodzinne, kiedy to ja walcze o przetrwanie w
    ucieczce przed jakąs postacią, która mnie jakoś tak atakuje, tzn, ja ( to
    brzmi trochę śmiesznie ...ale ) wchodże na góe jakiegoś rewgału, bo tma na
    dole czcyha na mnei jakiś człowiek, albo jakaś istota (?) silną i zlą,
    groźną. ona wyciąga do mnie ręce by mi zadac krzywdę, a ja robię uniki przed
    tym atakiem jej rąk, czuję że ona sięga coraz wyżej ( w moim kierunku -ja
    jestem wyżej od niej, nie dosięga do mnie na szczęscie, na tym regale, czy
    też szafie) ale nie moze mnie złapać, czuję strach, lęk, nie am nikogo kto
    bylby tego świadkiem i nikogo kto mółby mi pomóc, uratować, odgonic tą
    postać, znów próbuję gdzieś zadzwonić,ale sen sie urywa...

    dziękuję z góry za pomoc i fatygę w interpretacji, będę wdzieczna za jakies
    skojarzenia, myśli, opinie

    nie podaję tresci mojego życia, gdyż psychologiczny aspekt tego problemu jest
    mi znany i zrozumiany,a tez zalezy mi na subiektywnych opiniach,
    zastanawiam sie jak te sny zinterpretowac tak bardziej metafizycznie, duchowo
    pozdrawiam cieplutko :)

    WERA



    Temat: 11.09.01-Polskie_ofiary_arabskiego_bestialstwa__
    11.09.01-Polskie_ofiary_arabskiego_bestialstwa__
    POLSKIE OFIARY 11 WRZEŚNIA

    Rozpacz rodzin

    - Mija rok, a my cały czas żyjemy jak w półśnie. Powoli dociera do nas, że
    Marysi już nie ma. To bardzo trudne... - mówi urywanym głosem Krystyna
    Jakubiak, teściowa Marii, jednej z sześciorga Polaków, którzy zginęli w WTC.
    Rodziny polskich ofiar tragedii nie chcą mówić o swoim dramacie. Pani
    Krystynie też jest trudno. - Czasami lepiej jest coś z siebie wyrzucić. Poza
    tym może w ten sposób część osób uświadomi sobie, jak szybko i
    niespodziewanie można stracić bliską osobę - zastanawia się. Kilka dni temu
    wróciła z Nowego Jorku.
    Od dnia tragedii często tam bywa. Pomaga synowi w opiece nad trójką dzieci:
    osiemnastoletnią Joasią, o rok młodszym Pawłem i najmłodszym dwunastoletnim
    Krzysiem. - Każdy wyjazd ogromnie przeżywam. Staram się jednak, aby oni tego
    nie widzieli. Niby zachowują się normalnie, ale to wszystko w nich głęboko
    siedzi. Marysia tak o nich dbała. To niesprawiedliwe. Taka kochająca się
    rodzina... - mówi pani Krystyna. W 1989 r. Jakubiakowie, jak wielu rodaków,
    wyjechali z Polski. Mogli wybierać między Stanami a Kanadą. - Chcę zobaczyć
    Statuę Wolności - zarządziła Maria i w ten sposób trafili do Nowego Jorku.
    Wierzyli, że nowa ojczyzna - USA zapewni ich dzieciom dostatnią przyszłość.
    Początki były trudne. Zaopiekowały się nimi służby imigracyjne, dostali
    niewielki zasiłek. Za te pieniądze wynajęli mieszkanie. Maria opiekowała się
    Pawłem i Joasią, a Kazimierz szukał pracy. Miał trudności - nie znał języka.
    Zapisał się więc na angielski, zaczął malować szyldy. Powoli odbijali się od
    dna. Urodziło się kolejne dziecko Krzysztof. Gdy Maria nauczyła się języka,
    poszła do szkoły biznesu. Ukończyła ją z najlepszymi ocenami. Znalazła pracę
    w prestiżowej firmie Marsh McLennan jako księgowa. Zaczęła robić karierę w
    prawdziwie amerykańskim stylu. Kazimierz założył własną firmę dekarską.
    Jakubiakowie kupili nowy dom w Ridgewood, wyjechali na egzotyczne wakacje.
    Pracowała na 93 piętrze, przy drugim biurku od okna po północnej stronie.
    Przed nią roztaczał się widok na całe miasto: Manhattan, Central Park,
    Queens i Bronks. Lubiła to co robiła i swoich kolegów. Tylko raz pomyślała o
    odejściu, gdy w sierpniu przeżyła wypadek. Jednego dnia, w południe, Maria
    udała się na lunch. Jak zwykle wsiadła do szybkobieżnej windy, razem z 14
    innymi pasażerami. W pewnym momencie poczuli, że winda spada. Lecieli
    kilkadziesiąt pięter w dół, aż ktoś wcisnął czerwony przycisk wyhamowujący
    dźwig. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Maria przeżyła szok. Kilka dni
    spędziła na zwolnieniu. 11 września poszła do pracy. W Polsce pani Krystyna
    w tym samym czasie kończyła właśnie gotowanie obiadu. W kuchni miała
    włączone radio. Program został przerwany, a spiker podał informację, że
    samolot uderzył w jedną z wież WTC. - Rzuciłam się do telewizora. Spojrzałam
    na kłęby dymu i moja pierwsza myśl: O Boże! Tam jest Marysia - wspomina. -
    Ja to wszystko wyobrażałam sobie tak, jakbym była w środku. Niedługo przed
    tą tragedią byłam w biurze synowej. Widziałam jak wygląda, jak jest
    umeblowane. Mam zdjęcia na tle wieżowców. Zachowałam również identyfikator,
    bez którego nie można było wejść do WTC - dodaje. Od momentu gdy wieżowce
    zaczęły płonąć Jakubiakowie bezskutecznie próbowali dodzwonić się na telefon
    Marii. Gdy nie wróciła do domu, nadal nie dopuszczali do siebie myśli, że
    mogła zginąć. Przez kilka dni daremnie jej poszukiwali. - Powtarzaliśmy
    sobie, że może jest w którymś ze szpitali, może jest w szoku, może ma
    problemy z pamięcią. Tych "może" było jednak niestety, coraz mniej - mówi
    Krystyna Jakubiak. Rocznicę 11 września wraz z mężem spędzą w swoim domu w
    Bystrzycy Oławskiej. Za jakiś czas znów polecą do Stanów zająć się wnukami.



    Temat: 11.09.01-Polskie_ofiary_arabskiego_bestialstwa__
    wojo!!!! napisał:

    > POLSKIE OFIARY 11 WRZEŚNIA
    >
    > Rozpacz rodzin
    >
    > - Mija rok, a my cały czas żyjemy jak w półśnie. Powoli dociera do nas, że
    > Marysi już nie ma. To bardzo trudne... - mówi urywanym głosem Krystyna
    > Jakubiak, teściowa Marii, jednej z sześciorga Polaków, którzy zginęli w WTC.
    > Rodziny polskich ofiar tragedii nie chcą mówić o swoim dramacie. Pani
    > Krystynie też jest trudno. - Czasami lepiej jest coś z siebie wyrzucić. Poza
    > tym może w ten sposób część osób uświadomi sobie, jak szybko i
    > niespodziewanie można stracić bliską osobę - zastanawia się. Kilka dni temu
    > wróciła z Nowego Jorku.
    > Od dnia tragedii często tam bywa. Pomaga synowi w opiece nad trójką dzieci:
    > osiemnastoletnią Joasią, o rok młodszym Pawłem i najmłodszym dwunastoletnim
    > Krzysiem. - Każdy wyjazd ogromnie przeżywam. Staram się jednak, aby oni tego
    > nie widzieli. Niby zachowują się normalnie, ale to wszystko w nich głęboko
    > siedzi. Marysia tak o nich dbała. To niesprawiedliwe. Taka kochająca się
    > rodzina... - mówi pani Krystyna. W 1989 r. Jakubiakowie, jak wielu rodaków,
    > wyjechali z Polski. Mogli wybierać między Stanami a Kanadą. - Chcę zobaczyć
    > Statuę Wolności - zarządziła Maria i w ten sposób trafili do Nowego Jorku.
    > Wierzyli, że nowa ojczyzna - USA zapewni ich dzieciom dostatnią przyszłość.
    > Początki były trudne. Zaopiekowały się nimi służby imigracyjne, dostali
    > niewielki zasiłek. Za te pieniądze wynajęli mieszkanie. Maria opiekowała się
    > Pawłem i Joasią, a Kazimierz szukał pracy. Miał trudności - nie znał języka.
    > Zapisał się więc na angielski, zaczął malować szyldy. Powoli odbijali się od
    > dna. Urodziło się kolejne dziecko Krzysztof. Gdy Maria nauczyła się języka,
    > poszła do szkoły biznesu. Ukończyła ją z najlepszymi ocenami. Znalazła pracę
    > w prestiżowej firmie Marsh McLennan jako księgowa. Zaczęła robić karierę w
    > prawdziwie amerykańskim stylu. Kazimierz założył własną firmę dekarską.
    > Jakubiakowie kupili nowy dom w Ridgewood, wyjechali na egzotyczne wakacje.
    > Pracowała na 93 piętrze, przy drugim biurku od okna po północnej stronie.
    > Przed nią roztaczał się widok na całe miasto: Manhattan, Central Park,
    > Queens i Bronks. Lubiła to co robiła i swoich kolegów. Tylko raz pomyślała o
    > odejściu, gdy w sierpniu przeżyła wypadek. Jednego dnia, w południe, Maria
    > udała się na lunch. Jak zwykle wsiadła do szybkobieżnej windy, razem z 14
    > innymi pasażerami. W pewnym momencie poczuli, że winda spada. Lecieli
    > kilkadziesiąt pięter w dół, aż ktoś wcisnął czerwony przycisk wyhamowujący
    > dźwig. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Maria przeżyła szok. Kilka dni
    > spędziła na zwolnieniu. 11 września poszła do pracy. W Polsce pani Krystyna
    > w tym samym czasie kończyła właśnie gotowanie obiadu. W kuchni miała
    > włączone radio. Program został przerwany, a spiker podał informację, że
    > samolot uderzył w jedną z wież WTC. - Rzuciłam się do telewizora. Spojrzałam
    > na kłęby dymu i moja pierwsza myśl: O Boże! Tam jest Marysia - wspomina. -
    > Ja to wszystko wyobrażałam sobie tak, jakbym była w środku. Niedługo przed
    > tą tragedią byłam w biurze synowej. Widziałam jak wygląda, jak jest
    > umeblowane. Mam zdjęcia na tle wieżowców. Zachowałam również identyfikator,
    > bez którego nie można było wejść do WTC - dodaje. Od momentu gdy wieżowce
    > zaczęły płonąć Jakubiakowie bezskutecznie próbowali dodzwonić się na telefon
    > Marii. Gdy nie wróciła do domu, nadal nie dopuszczali do siebie myśli, że
    > mogła zginąć. Przez kilka dni daremnie jej poszukiwali. - Powtarzaliśmy
    > sobie, że może jest w którymś ze szpitali, może jest w szoku, może ma
    > problemy z pamięcią. Tych "może" było jednak niestety, coraz mniej - mówi
    > Krystyna Jakubiak. Rocznicę 11 września wraz z mężem spędzą w swoim domu w
    > Bystrzycy Oławskiej. Za jakiś czas znów polecą do Stanów zająć się wnukami.




    Temat: Virtual Reality Tour: World Trade Center as it was
    Rok pozniej - Mariaa Jakubiak

    - Mija rok, a my cały czas żyjemy jak w półśnie. Powoli dociera do nas, że
    Marysi już nie ma. To bardzo trudne... - mówi urywanym głosem Krystyna
    Jakubiak, teściowa Marii, jednej z sześciorga Polaków, którzy zginęli w WTC.
    Rodziny polskich ofiar tragedii nie chcą mówić o swoim dramacie. Pani
    Krystynie też jest trudno. - Czasami lepiej jest coś z siebie wyrzucić. Poza
    tym może w ten sposób część osób uświadomi sobie, jak szybko i
    niespodziewanie można stracić bliską osobę - zastanawia się. Kilka dni temu
    wróciła z Nowego Jorku.
    Od dnia tragedii często tam bywa. Pomaga synowi w opiece nad trójką dzieci:
    osiemnastoletnią Joasią, o rok młodszym Pawłem i najmłodszym dwunastoletnim
    Krzysiem. - Każdy wyjazd ogromnie przeżywam. Staram się jednak, aby oni tego
    nie widzieli. Niby zachowują się normalnie, ale to wszystko w nich głęboko
    siedzi. Marysia tak o nich dbała. To niesprawiedliwe. Taka kochająca się
    rodzina... - mówi pani Krystyna. W 1989 r. Jakubiakowie, jak wielu rodaków,
    wyjechali z Polski. Mogli wybierać między Stanami a Kanadą. - Chcę zobaczyć
    Statuę Wolności - zarządziła Maria i w ten sposób trafili do Nowego Jorku.
    Wierzyli, że nowa ojczyzna - USA zapewni ich dzieciom dostatnią przyszłość.
    Początki były trudne. Zaopiekowały się nimi służby imigracyjne, dostali
    niewielki zasiłek. Za te pieniądze wynajęli mieszkanie. Maria opiekowała się
    Pawłem i Joasią, a Kazimierz szukał pracy. Miał trudności - nie znał języka.
    Zapisał się więc na angielski, zaczął malować szyldy. Powoli odbijali się od
    dna. Urodziło się kolejne dziecko Krzysztof. Gdy Maria nauczyła się języka,
    poszła do szkoły biznesu. Ukończyła ją z najlepszymi ocenami. Znalazła pracę
    w prestiżowej firmie Marsh McLennan jako księgowa. Zaczęła robić karierę w
    prawdziwie amerykańskim stylu. Kazimierz założył własną firmę dekarską.
    Jakubiakowie kupili nowy dom w Ridgewood, wyjechali na egzotyczne wakacje.
    Pracowała na 93 piętrze, przy drugim biurku od okna po północnej stronie.
    Przed nią roztaczał się widok na całe miasto: Manhattan, Central Park,
    Queens i Bronks. Lubiła to co robiła i swoich kolegów. Tylko raz pomyślała o
    odejściu, gdy w sierpniu przeżyła wypadek. Jednego dnia, w południe, Maria
    udała się na lunch. Jak zwykle wsiadła do szybkobieżnej windy, razem z 14
    innymi pasażerami. W pewnym momencie poczuli, że winda spada. Lecieli
    kilkadziesiąt pięter w dół, aż ktoś wcisnął czerwony przycisk wyhamowujący
    dźwig. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Maria przeżyła szok. Kilka dni
    spędziła na zwolnieniu. 11 września poszła do pracy. W Polsce pani Krystyna
    w tym samym czasie kończyła właśnie gotowanie obiadu. W kuchni miała
    włączone radio. Program został przerwany, a spiker podał informację, że
    samolot uderzył w jedną z wież WTC. - Rzuciłam się do telewizora. Spojrzałam
    na kłęby dymu i moja pierwsza myśl: O Boże! Tam jest Marysia - wspomina. -
    Ja to wszystko wyobrażałam sobie tak, jakbym była w środku. Niedługo przed
    tą tragedią byłam w biurze synowej. Widziałam jak wygląda, jak jest
    umeblowane. Mam zdjęcia na tle wieżowców. Zachowałam również identyfikator,
    bez którego nie można było wejść do WTC - dodaje. Od momentu gdy wieżowce
    zaczęły płonąć Jakubiakowie bezskutecznie próbowali dodzwonić się na telefon
    Marii. Gdy nie wróciła do domu, nadal nie dopuszczali do siebie myśli, że
    mogła zginąć. Przez kilka dni daremnie jej poszukiwali. - Powtarzaliśmy
    sobie, że może jest w którymś ze szpitali, może jest w szoku, może ma
    problemy z pamięcią. Tych "może" było jednak niestety, coraz mniej - mówi
    Krystyna Jakubiak. Rocznicę 11 września wraz z mężem spędzą w swoim domu w
    Bystrzycy Oławskiej. Za jakiś czas znów polecą do Stanów zająć się wnukami.




    Temat: Dramatyczna sytuacja w Pradze-przed nową falą k...
    Szanowni Z. & Mru.
    Z Waszych postów wynka, że nie doświadczyliście na sobie tego,
    czym jest powódź. Nie zalane piwnice czy strumień wody płynący
    ulicą, ale POWÓDŹ - gdy wegetujesz w domu bez prądu, wody, gazu,
    a nigdzie wyjść nie możesz bo zamiast ulicy czy podwórza jest
    jezioro (nie rzeka, ale właśnie jezioro mętnej, brunatnobrązowej
    wody), a jedzenie przypływa amfibiami (zawsze to samo: konserwy,
    suchary i woda). To jest właśnie POWÓDŹ, tak było we Wrocq kilka
    lat temu. Przeszedłem przez to. Ale też jest i druga strona
    medalu - niesamowita atmosfera wśród ludzi dotkniętych tym
    nieszczęściem: uśmiech, życzliwość, bezinteresowna pomoc. Grille
    na dachach budynków, opalanie się w pontonach itp. Jakoś trzeba
    sobie było radzić. Tego także doświadczyłem. Ale był też zgrzyt,
    który drażnił wszystkich we Wrocławiu bardzo mocno. Chodzi o to,
    w jaki sposób miasto i jego tragedia przedstawiane były w
    mediach (w czasie, ale także po powodzi - mieliśmy telewizor na
    baterie jakby miał ktoś wątpliwości). Tylko jedna telewizja
    (TeDe z Wrocławia) robiła co mogła: pomagała, ostrzegała,
    doradzała itp. Reszta informacji w innych mediach to szukanie
    taniej sensacji, bo przecież ważna jest
    oglądalność/słuchalność/ilość czytelników. Przekazywano więc w
    świat bzdury i pierdoły chyba w myśl powiedzenia "kłamcie,
    kłamcie zawsze któś w to uwierzy" (wiecie kto to powiedział?).
    Wy jak widać w to uwierzyliście. Tak samo jak teraz łykacie bez
    jakiejkolwiek krytyki wszelkie doniesienia z Pragi.
    Na jakiej podstawie twierdzicie, że tam jest gorzej niż było we
    Wrocq?
    Czytam w informacji Gazety, że rozszerza się zasięg wyłączeń
    prądu i telefonów. A u nas nie było wyłączeń prądu - nikt nie
    zdążył o tym pomyśleć i zalewane transformatory czy rozdzielnie
    widowiskowo dokonywały żywota. O telefonach już nie wspominam,
    bo jeszcze długo po powodzi trudno było się gdziekolwiek
    dodzwonić.
    Czytam też dalej, że w Pradze strażący budują umocnienia z
    worków z piaskiem. Fajnie. Gdyby 5 lat temu worki układali tylko
    strażacy, to może zdążyliby postawić wał wokół swojej remizy. A
    to i tak nie na pewno. Biskupin i Sępolno (takie dzielnice
    Wrocławia) uratowali sami ich mieszkańcy przez kilkadziesiąt
    godzin broniąc pękających wałów powodziowych. Jakoś z Pragi nie
    słychać o takiej spontanicznej ofiarności. To jak - Czesi mają
    inną mentalność czy może nie ma jeszcze potrzeby podejmowania
    takich akcji?
    Żeby dostrzec to o czym wyżej trzeba przyswajając sobie
    jakąkolwiek informację weryfikować ją, wykorzystując do tego
    prostą czynność - myślenie. Ale można być baranem i przyjmować
    jako prawdę każdą największą nawet bzdurę, a potem zawzięcie i
    zapamiętale jej bronić. Bo to jest przecież i łatwiejsze i
    wygodniejsze niż myślenie. Prawda Z & Mru?




    Temat: Rozmowy z Biurem Obsługi Klienta -autentyk !!!
    Rozmowy z Biurem Obsługi Klienta -autentyk !!!
    MIEJSCE AKCJI-Biuro Obsługi Klienta w jednej z telefonii komórkowych w Polsce:

    Klient: Ile ja mogę w sumie, ogółem, rozmawiać w ramach bezpłatnych minut?
    BOK: A w jakiej jest Pan taryfie?
    Klient: Kielce taxi... ale co to ma do rzeczy?

    Klient: Zaginęła mi komórka, chciałbym abyscie ja zablokowali....
    BOK: To musi Pan wysłać do nas fax, że Panu ukradli...
    Klient: Ale ja nie ma faxu...
    BOK: To bez różnicy jakim faxem nam Pan to wysle...
    Klient: Ale skad ja wezmę ten fax...
    BOK: Już panu mówiłam. To bez różnicy jakim faxem nam Pan to wysle...

    Klient: Czy to z Pania rozmawiałem przed chwila?
    BOK: Nie. Tu w infolini siedzi sporo osób...
    Klient: A to w takim razie nie ma sensu, żebym Pani wszystko jeszcze raz
    tłumaczył.

    (z cyklu pytania zbijajace infolinistę z krzesła)
    Klient: Dzień dobry chciałbym zlokalizować gdzie teraz jest moja żona, bo
    dzwoniłem do niej i mówiła, że jest w Szczecinie, a miałem wrażenie, że
    pojechała jednak gdzie indziej, gdzies w rejony Władysławowa.
    BOK: Ale my nie jestesmy w stanie zlokalizować pańskiej żony...
    Klient: Pani ja bezczelnie kryje! Jak nie możecie jej zlokalizować jak ja do
    niej przed chwila dzwoniłem i ja zlokalizowałem?

    Klient: Dzień dobry chciałem się dowiedzieć ile kosztuje rozmowa do
    Zakopanego.
    BOK: W szczycie 1,75.
    Klient: Niee, nie, mnie chodzi o dolne miasto.

    Klient: Dzień dobry chciałem się dowiedzieć ile kosztuje rozmowa w sieci.
    BOK: 1 zł
    Klient: Ciekawe, to się oszukujecie, mnie teraz wyswietliło 0:33
    (chodzilo o czas trwania rozmowy)

    Klient: Witam, ja dzwonię, bo własnie jestem poza zasięgiem sieci, i
    chciałbym się dowiedzieć czy państwo moga mnie połaczyć.(bez komentarza BOKu)

    Klient: Dzień dobry. Przeczytałem własnie w gazecie, że Państwo moga mnie
    podsłuchiwać nawet jak ma wyłaczony telefon. Czy to prawda?

    KLIENT: To tyknęło i nie odpowiada!!!!!!!!! (po 15 minutach telefonistka
    doszla do tego, iż ten pan dostał smsa)
    >
    KLIENT: Proszę pani ja własnie wróciłem do domu, nikogo tu u mnie nie było, a
    tu okazało się, że dzwoni mój kolega, że ja niby do niego dzwoniłem... a
    przecież telefon był w domu...
    BOK: na pewno proszę pana nikogo w domu nie było? może dziecko?
    KLIENT:nie, nie proszę pani, nawet myszki... czy to możliwe, żeby telefony
    same do siebie dzwoniły...?
    BOK: fizycznie, nie proszę pana...
    KLIENT: no to może metafizycznie...?
    *BOK: może...ale tego niestety nie jestesmy w stanie sprawdzić, bardzo mi
    przykro...

    KLIENT: Jak wyjadę na HAWAJE to ten telefon będzie działać?
    BOK: tak
    KLIENT: a ten z domu?
    BOK: przepraszam czy pan chce zabrać tel. stacjonarny?
    KLIENT: a który lepiej działa ?
    (ludzie pomocy!!)

    KLIENT: panie mam problem !-nie mogę wejsć w moja sekretarkę

    KLIENT: proszę moje saldo przelać na bank polski...nr konta - podaje...
    BOK: jakie saldo?
    KLIENT: komórkowe proszę pana, komórkowe...

    KLIENT: dzień dobry, chciałbym rozmawiać z iwentyfikacja...z
    identyfikacja...no! z tymi od pieniędzy!"

    KLIENT: "czy mogłaby mi pani rozciagnać telefon na Niemcy..."... (chyba
    chodziło o roaming...??)

    KLIENTKA: "proszę pani a jak się wysyła tego EMILA na komputer?"

    KLIENT: "przepraszam ale ile naszczekałem do wczoraj?" (pyt. o bieżacy
    rachunek??)

    KLIENTKA: "proszę pani,ja byłam wczoraj na grzybach i pies mi zablokował
    telefon i on teraz pisze,że trzeba PUK wpisać..."(kurczę,inteligentny ten
    pies,trzy razy PIN musiał błędnie wpisać...!)

    KLIENT: "ja tu mam taki aparat na kartę, tego no ..., i on mi już nie
    działa... nawet dodzwonić się nie można"
    KONSULTANTKA: "a kiedy pan go ostatni raz zasilał kartę??"
    KLIENT: "jakies pół roku temu..."
    KONSULTANTKA: "a widzi pan, ... to przynajmniej raz na trzy miesiace trzeba
    zasilać, żeby móc rozmawiać..."
    KLIENT: "aaaa... telefonik chce papu?"
    KONSULTANTKA: "... tak... trzeba dokarmiać go co jakis czas."

    KLIENT: czemu nie mam tej jadaczki w poczcie na powitanie?

    KLIENT: chciałbym uaktywnić krycie numeru...

    KLIENT: PROSZE PANI, WŁSNIE MI SKRADZIONO KOMÓRKE, CZY JEST SZANSA, ŻE SIE
    ONA ODNAJDZIE?...

    (the best!!!)

    KONSULTANTKA: w tej taryfie będzie miał pan szczyt od siódmej do
    dwudziestej...
    KLIENT: to chyba po viagrze!




    Temat: Wierzycie w UFO?? Znaki UFO w Polsce
    Wierzycie w UFO?? Znaki UFO w Polsce
    W samym środku trzyhektarowego pola w Ornontowicach ludzie zauważyli dziwne
    znaki: duży okrąg o promieniu 27 metrów i ułożone do niego symetrycznie trzy
    mniejsze okręgi. Nie było śladów butów, ani kół samochodowych. Miejscowi
    mówią, że we wsi wylądowało UFO.

    Niezidentyfikowany obiekt latający widział tylko Henryk Machulik, leśniczy z
    Gierałtowic. Ze strzelbą wybrał się na wieżę obserwacyjną w pobliskim lesie.
    Jak co wieczór sprawdzał, czy dziki nie niszczą zboża na polach. Dochodziła
    godz. 23, gdy na niebie pojawiła się świecąca kula. Przeleciała nad lasem i
    zgasła. Po kilku sekundach zjawiła się ponownie. - Myślałem, że to balon, ale
    potem ta kula zaczęła dziwnie świszczeć i nagle zniknęła - relacjonuje
    Machulik.

    Pan Henryk przekonuje, że nie bał się ani przez sekundę. Ludzie opowiadają
    jednak co innego. Podobno rzucił swoją strzelbę w krzaki i pędem uciekł do
    domu.

    W sobotę rano do Jadwigi Magdziorz w Ornontowicach przybiegła zdyszana
    sąsiadka. - Ty tu sobie tak spokojnie siedzisz, a UFO ci na polu wylądowało -
    wykrztusiła.

    Pani Jadwiga nie uwierzyła. Chwilę potem ją zatkało. W samym środku jej
    trzyhektarowego pola zobaczyła dziwne znaki. Jeden duży okrąg o promieniu 27
    metrów i ułożone do niego symetrycznie trzy mniejsze. Na polu nie było śladów
    butów, ani kół samochodowych.

    Wiadomość o UFO rozeszła się po wsi lotem błyskawicy. Przyjechał Karol
    Kozieł, zastępca wójta Gierałtowic (do wójta Ornontowic Magdziorzom nie udało
    się dodzwonić). Najpierw popatrzył na znaki, potem zadzwonił do Ośrodka
    Dyżurnego Wojewody. Niech przyjadą i sprawdzą, co to jest - orzekł.

    Pani Elwira robiła właśnie zakupy w ornontowickim sklepie spożywczym, gdy
    ekspedientka wypaliła konspiracyjnym szeptem. - O UFO już pani wie?

    Nie wiedziała, więc wsiadła na rower i przyjechała zobaczyć. - Ludzka ręka
    tego nie zrobiła - jest przekonana.

    Na pole zaczęły ściągać pielgrzymki gapiów. Przyjeżdżali samochodami,
    rowerami i motorowerami. Niektórzy przyszli pieszo. Wybrali się na sobotni
    spacer. Na polnej drodze zrobił się korek.

    - Dobrze pooglądejcie. Może tego zielonego kajś tu wyciepli i leży w zbożu -
    radził mężczyzna w flanelowej koszuli.

    Ktoś zastanawiał się głośno, czy aby pole nie zostało skażone. - Jeszcze
    dostanymy wonglika z kosmosu - przestrzegał.

    Gdy gapie zaczęli tratować zboże, Henryk Magdziorz załamał ręce. Wcześniej
    postawił tabliczki: "Teren prywatny" i "Wstęp wzbroniony". Nikt jednak nie
    przejmował się ostrzeżeniami. - Może zacznę sprzedawać bilety. Normalne
    wejście 2 złote, wejście z kamerą 5 złotych - zastanawiał się.

    W południe zjawili się policjanci z Mikołowa. Spisali protokół. - Ktoś zrobił
    pani głupi kawał - powiedzieli pani Jadwidze.

    Teraz Magdziorzowie na gwałt szukają kombajnisty. Chcą, żeby szybko skosił
    znaki, które zostały w zbożu. Plotki o UFO przez cały czas przyciągają
    ciekawskich. - W latające spodki nie wierzę, ale jeżeli ktoś zrobił nam kawał
    to musiał nieźle się napracować - mówi syn Magdziorzów Łukasz.

    Nieziemski dowcip

    Kanał Discovery pokazał niedawno, jak można zrobić znaki na polu. Odnaleźli
    dwóch studentów, którzy specjalizowali się w robieniu "pozaziemskich" kawałów
    rolnikom w Anglii. Wystarczył im kawałek sznurka (żeby wytyczyć promień
    okręgu) i specjalna deska do przydeptywania zboża. Wykonanie rysunku
    zajmowało im zwykle kilkanaście minut. Potem umierali ze śmiechu, gdy
    eksperci wypowiadali się o pozaziemskim pochodzeniu znaleziska.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dsj4cup.htw.pl



  • Strona 2 z 2 • Wyszukano 211 rezultatów • 1, 2 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Design by SZABLONY.maniak.pl.